NATASHA WALKER
TAJEMNICE EMMY:
POWROTY
Tytuł oryginału: The Secret Lives of Emma: Unmasked
Projekt okładki: Elżbieta Gołowko
Redakcja: Monika Kiersnowska
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Konwersja do formatu elektronicznego: Robert Fritzkowski
Korekta: Elżbieta Górnaś, Janina Zgrzembska
Copyright © Natasha Walker, 2013
First published by Random House Australia Pty Ltd, Sydney,
Australia.
This translation published by arrangement
with Random House Australia Pty Ltd.
For the cover illustration © lekcej/Shutterstock
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2013
© for the Polish translation by Ksenia Sadowska
ISBN 978-83-7758-522-1
Wydawnictwo Akurat
Warszawa 2013
Wydanie I
Dedykowane wszystkim libertynom
Jeden
Emma krzątała się po kuchni położonej z tyłu domu, przygotowując
kolację dla przyjaciół, gdy dobiegły ją śmiechy i odgłosy rozmów. Otarła
wilgotne oczy i wyszła na korytarz. Za przydymionymi szybami
zamkniętych drzwi wejściowych majaczyły cienie sylwetek. Rozpoznała
głęboki głos Davida, swojego męża. W pierwszej chwili chciała wymknąć
się niepostrzeżenie tylnym wyjściem – nawet wróciła do kuchni z
kiełkującym planem ucieczki – ale w końcu wzięła się w garść. Cały czas
powtarzała sobie w myślach, że wszystko będzie okej, chociaż ciężko było
jej tak naprawdę w to uwierzyć. Zlokalizowała kieliszek wina i szybko go
chwyciła.
Gdy klucze Davida zazgrzytały w zamku, napięła się w pełnej
gotowości.
– Emma? – zawołał od drzwi.
– Jestem tutaj.
– Wystarczy nam jedzenia dla jeszcze jednego gościa?
Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Wiedziała aż za dobrze, kim
był ten nadprogramowy gość. Siedział w swoim samochodzie naprzeciwko
ich domu już od godziny. Czyhał tylko na okazję, by zniszczyć jej życie.
Gdy David wprowadzał mężczyznę do salonu, hałasy rozmów
nasiliły się jeszcze bardziej. Wtórowały im coraz częstsze salwy śmiechu.
W mętnym gwarze zmieszanych wątków wyłowiła wyraźnie jedno słowo
– „szampan”. Rozpoznała głos przyjaciółki, Sally, oraz niższy, jej męża
Marka. Emma upiła łyk wina i wróciła do krojenia cebuli. Na wszelki
wypadek stanęła plecami do korytarza. Oczy ją szczypały i napełniały się
łzami. Szampan chłodził się w lodówce tuż obok niej. Wiedziała, że David
zaraz po niego przyjdzie. Miała minutę, może mniej. Konflikt wisiał w
powietrzu, ale nie przerywała przygotowań do kolacji, jak gdyby wszystko
miało się odbyć zgodnie z planem.
Dolała więcej wina do kieliszka. Dzisiejszego popołudnia
dowiedziała się, że jej mąż wdał się w romans z jej najlepszą przyjaciółką,
kobietą, która była teraz w jej salonie. Emma postanowiła, że nie wykona
żadnego ruchu. Nie tego wieczoru. Potrzebowała czasu, żeby to wszystko
przemyśleć. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że nie będzie jej to
dane.
Nie umiała powstrzymać łez. Wytarła oczy kuchennym ręcznikiem.
To kochanek Emmy, Paul, wyjawił prawdę o romansie Davida, a gdy
oznajmiła, że nie zamierza opuścić męża, mężczyzna zagroził
wtargnięciem na przyjęcie. Usłyszała ciężkie stąpanie Davida
przemierzającego korytarz. Nagle dotarło do niej, że towarzyszą mu kroki
drugiej osoby. Odwrócona tyłem do drzwi czekała w napięciu na męża i
kochanka. Zacisnęła kurczowo dłoń na rękojeści noża i zawzięcie siekała
cebulę. Łzy spływały jej strumieniami po policzkach.
Jeszcze rano trwała w błogiej nieświadomości, nie wiedząc, co działo
się za jej plecami. Atmosfera panująca w jej związku nie wskazywała na
żadne kłopoty. Relacje z Davidem były poprawne, ale nie na tyle, żeby
planowali powiększenie rodziny.
Przecież romans Davida i Sally nie miał z nią nic wspólnego. Zresztą
Paul niejednokrotnie usprawiedliwiał zdrady Emmy – w których sam
czynnie brał udział – tłumacząc: „W gruncie rzeczy nasze relacje mają
niewielki wpływ na życie innych. Czy David uskarża się, że nie
poświęcasz mu należytej uwagi? Czy czuje się niekochany? Nie! A więc
nie ma prawa mieszać się w nasze sprawy”.
Tylko że teraz Paul zaczął nalegać, by Emma podjęła drastyczne
kroki, chociaż w analogicznej sytuacji uporczywie odmawiał Davidowi
prawa do takiej reakcji. Chciał, żeby Emma zakończyła swoje małżeństwo,
ale ona nie była gotowa na ucieczkę od życia, które ułożyła sobie przy
mężu. Czuła jednak, że jeśli Paul zdecyduje się ich zdemaskować, nie
będzie miała dużego wyboru.
David dotarł do kuchni. Serce Emmy waliło jak oszalałe.
– Zobacz, kogo spotkałem na ulicy.
Emma była tak pewna, że u boku Davida pojawi się Paul, iż przez
ułamek sekundy wierzyła, że to rzeczywiście on. Ale to nie był Paul, lecz
mężczyzna, którego nie potrafiła na początku zidentyfikować. Wytarła łzy,
a na jej twarzy zagościł wymuszony uśmiech.
– Co się dzieje, Em? – zapytał zaniepokojony David, zbliżając się do
niej.
Uniosła dłoń, by go zatrzymać.
– Wszystko w porządku. To przez cebulę – wytłumaczyła i ponownie
otarła oczy.
David zatrzymał się i zwrócił w stronę gościa.
– Pamiętasz Seba, prawda?
Emma wpatrywała się półprzytomnie w nieznajomego, ale nie mogła
sobie przypomnieć jego nazwiska.
– Sebastian Jones – przedstawił się przyjaciel Davida. – Spotkaliśmy
się przelotnie w zeszłym roku. Niedługo po tym, jak zaczęliście się
spotykać. Prawdopodobnie miałaś wtedy okazję poznać wielu drętwych
znajomych Davida.
Mówił z delikatnym brytyjskim akcentem.
– Nie wyglądasz mi na sztywniaka – odpowiedziała, mierząc go
przelotnym spojrzeniem od stóp po czubek głowy.
Ubrany był w wytarte jeansy, granatowy T-shirt z dekoltem w karo, a
na nogach miał sandały. Jego włosy były rozczochrane, a opaloną twarz
miał pokrytą kilkudniowym zarostem. Chociaż jego imię i nazwisko
wydawały jej się znajome, była pewna, że widzi go po raz pierwszy w
życiu.
– Od tego czasu wybito mi z głowy bycie sztywniakiem.
– Intrygujesz mnie, a to nie zdarza się często przyjaciołom Davida.
– No cóż, gdyby to ode mnie zależało, wolałbym pozostać
nudziarzem.
Do rozmowy włączył się David:
– Zaczepiłem Seba przed naszym domem. Właśnie wybierał się do
tajskiej knajpy po coś na wynos. Nie miałem pojęcia, że wrócił do miasta.
– Jestem od niedawna. Opiekuję się domem przyjaciela do czasu, aż
wykombinuję, co dalej.
– Wystarczy jedzenia dla dodatkowej osoby? – zapytał David.
– Oczywiście, serdecznie zapraszamy. A teraz uciekajcie już z
kuchni, zanim zaprzęgnę was do roboty.
– Proszę, pozwól mi zostać i pomóc. Uwielbiam gotować. – Seb
podszedł do blatu kuchennego. – Co mamy na kolację?
Emma ogarnęła wzrokiem pokrojoną cebulę, piersi kurczaka tkwiące
wciąż w plastikowych opakowaniach i zegar kuchenny, który wskazywał
za pięć ósma, po czym zawyrokowała:
– Coś na wynos.
Dwa
Emma siedziała na oparciu jednej z kanap w dalszej części salonu.
Nie chciała zwracać na siebie uwagi i ściągać zaciekawionych spojrzeń.
Nie ośmieliła się jednak zostawić gości samych. Jej serce ciągle biło jak
szalone i nie mogła się uspokoić. Ulżyło jej trochę, gdy uświadomiła
sobie, że nikt niczego nie zauważył. Mark, Sally i David otoczyli
przybysza, zabawiając go ich standardowymi żartami, a on wyglądał na
całkiem zadowolonego z faktu, że znalazł się w centrum uwagi. Okazało
się, że właśnie przypłynął jachtem z San Diego.
Podczas gdy inni zajęci byli rozmową, Emma wpatrywała się
nieprzerwanie w swojego męża, starając się dostrzec w nim jakąś zmianę,
coś, co pasowałoby do wizerunku mężczyzny, jakim właśnie się okazał.
Nie przebrał się po powrocie do domu. Wciąż miał na sobie spodnie od
garnituru i koszulę, teraz z podwiniętymi rękawami i odpiętym górnym
guzikiem. Nie zdjął również eleganckich butów, które raniły jego stopy,
gdy nosił je za długo. Emma z kolei wystroiła się odpowiednio do okazji.
Włożyła rozkloszowaną czarną koktajlową sukienkę, która kończyła się
powyżej kolan. Tę samą, którą kiedyś David zerwał z niej w chwili
miłosnego uniesienia. Oczywiście oddała ją do krawca, żeby naprawił
szkody.
Uniosła kieliszek szampana do ust, śledząc każdy ruch męża. Usiadł
przy Sally z taką naturalnością, jakby była tylko żoną jednego z jego
przyjaciół. Emma nie potrafiła dopatrzyć się niczego, co wskazywałoby na
zażyłość między nimi. Dostrzegła wprawdzie ukradkowe muśnięcia dłoni i
porozumiewawcze spojrzenia, ale nie takiego zachowania spodziewałaby
się po parze, która ma coś do ukrycia. Na pewno czuli się w swoim
towarzystwie swobodnie, nic ponad to. A wziąwszy pod uwagę
okoliczności i obecność ich małżonków, ta dwójka niczym się nie
wyróżniała. Przez chwilę nawet Emma zaczęła wątpić w prawdziwość
słów Paula. Ale tylko przez krótką chwilę. Uwierzyła, że to prawda, gdy
tylko skończył mówić.
To wszystko było tak banalne, westchnęła w myślach. Zrzuciła
szpilki i przesunęła stopami po dywanie. Tak drobnomieszczańskie. Ich
przygoda pozamałżeńska wydawała się równie nużąca co niezliczone
kolacje biznesowe Davida. Zafundował Sally apartament w Kirribilli.
Pieniądze odarły ten romans z tajemnicy i odebrały mu smak zakazanego
owocu. Nie będzie już skradzionych chwil na tylnym siedzeniu
samochodu, schadzek w ciemnych zakamarkach miasta, ukradkowych
pocałunków na klatkach schodowych. Nie mogło być już mowy o
dreszczyku emocji. Będą umawiać się na spotkania. Będą działać zgodnie
z grafikiem.
Czuła w piersi tępy, przytłaczający ból. Adrenalina opadła i Emma
działała niczym na zwolnionych obrotach. Jednym haustem wychyliła
kieliszek szampana. Był francuski i wytrawny – kiepski lek na złamane
serce. Odstawiła kieliszek na szklany stolik, co zwróciło uwagę Davida.
Jak na gospodarza przystało, zerwał się na równe nogi, wyciągnął butelkę
ze srebrnego wiaderka z lodem i uzupełnił zawartość kieliszka.
– Miałabyś ochotę na wizytę w porcie, Em? – zapytał, zajmując z
powrotem miejsce.
– Słucham?
Wszyscy na nią spojrzeli.
– Sebastian zabiera nas na swój jacht – wyjaśniła Sally.
Emma uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła głową. Musiała tylko
przebrnąć jakoś przez ten wieczór. Musiała porozmawiać z Davidem na
osobności. Nie dzisiejszej nocy, może też nie jutro i nie w ciągu
najbliższych dni. Ale kiedyś powinni to zrobić i w końcu będzie musiała
zdecydować, jak się w tym wszystkim odnaleźć.
Niespodziewanie do pokoju wkroczył Paul i na jego widok Emma
podniosła się gwałtownie. David prawdopodobnie zostawił otwartą furtkę,
a ona była tak pochłonięta swoimi myślami, że nie usłyszała jego kroków
na schodach. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, pod którego ciężarem
zastygł w bezruchu. Było dla niej oczywiste, że kochanek przybył tutaj, by
odkryć wszystkie karty, tu i teraz. A ona nie zamierzała mu na to pozwolić.
– Przepraszam za wtargnięcie, nie spodziewałem się imprezy. –
Skinął głową i się uśmiechnął.
– Daj spokój, Paul, zawsze jesteś mile widziany – powiedział David.
– Znasz Marka i Sally?
– Tak, oczywiście – odparł Paul i podszedł bliżej, by uścisnąć dłoń
Marka i ucałować Sally, która nadstawiła policzek, aby musnął go
przelotnie w powietrzu, ale zignorował jej zamiary i złożył soczystego
całusa na jej ustach, przytrzymując ją o sekundę za długo. Jej zaskoczenie
wywołało uśmiech na jego twarzy.
– Wyglądasz cudownie dzisiejszego wieczoru – zauważył,
zostawiając ją wreszcie w spokoju. Sally miała na sobie dopasowaną,
połyskującą sukienkę koktajlową w złotym kolorze. Gdy Emma zapraszała
ją na kolację, poradziła przyjaciółce, by założyła coś efektownego. Ale to
było, zanim dowiedziała się, co jest grane.
– Pamiętasz Seba, prawda? – zapytał David.
– Sebastian, kopę lat. Przyjechałeś w interesach? Co u Marion?
Sebastian uśmiechnął się i uścisnął Paulowi dłoń, ale nie
odpowiedział na żadne z jego pytań. David szybko wkroczył do akcji i
podał Paulowi kieliszek szampana.
– Nie, nie mogę zostać, wpadłem tylko na chwilę – wytłumaczył, ale
i tak wziął kieliszek.
Podczas gdy towarzystwo starało się zabawić Paula, by poczuł się
swobodnie, Emma cały czas trzymała się swojej strategii i siedziała na
uboczu, a serce podchodziło jej do gardła. Zdawała sobie sprawę, że jej
ostrzegawcze spojrzenie i niespodziewana obecność Sebastiana
pohamowały zapędy Paula jedynie na chwilę. Czekał tylko na odpowiedni
moment, by wyznać prawdę. W takich sytuacjach największymi
zwolennikami rewolucji są zazwyczaj ci, którzy mają najmniej do
stracenia.
Emma podeszła do niego i złapała go za rękę. Jej dłonie drżały, a ona
sama czuła się, jakby miała zaraz stracić przytomność.
– Muszę pomówić z Paulem na osobności – oznajmiła. – To nie ma
nic wspólnego z twoim prezentem urodzinowym, David, więc nawet nie
próbuj węszyć.
Na twarzy Davida pojawił się uśmiech.
Emma poprowadziła Paula wzdłuż korytarza do biura męża.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, aby nie osunąć się na ziemię.
– Nie rób tego, Paul.
– To już się stało. – Oparł się pośladkami o rozległe dębowe biurko.
– Nie mogę cofnąć czasu i wymazać z twojej pamięci tego, co ci
powiedziałem. Znam cię i wiem, że nie będziesz w stanie żyć dalej z
Davidem. To koniec. Ja tylko próbuję oszczędzić wszystkim wstydu i bólu
powolnej śmierci.
– Czy to nie my powinniśmy o tym decydować?
– Masz mętlik w głowie i nie myślisz logicznie. Pewnego dnia
jeszcze mi podziękujesz.
– Nie liczyłabym na to.
Paul splótł ramiona na piersi, po czym potarł policzek. Pokręcił
głową i uśmiechnął się pod nosem. Pożerał ją wzrokiem. Z jakiegoś
powodu wspięła się na palce, gdy przywarła plecami do drzwi.
– A tak na marginesie, wyglądasz kurewsko apetycznie, Emmo. Nie
wiem dlaczego, ale eleganckie kiecki i bose stopy niesamowicie mnie
podniecają.
Emma spuściła wzrok.
– Paul, gdy wyjdziesz dzisiaj wieczorem z naszego domu, nie chcę
cię już więcej widzieć.
– Nigdy?
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Na pewno bardzo długo.
– Gówno prawda.
– Mówię całkowicie poważnie.
– Nie zostaniesz z nim. On posuwa Sally. Widzę w twoich oczach, że
coś się zmieniło. Dobrze wiesz, że to koniec.
– Jakie mam prawo odmawiać Davidowi tych samych swobód, które
dzieliłam z tobą?
– Nie okłamuj się. David wdał się w romans i teraz eksperymentuje i
cieszy się wolną miłością. Jest pieprzonym tchórzem! On się ciebie boi. W
końcu zrobi jej dziecko i taki będzie finał. Zostawi cię dla niej, bo życie z
nią jest proste i przyjemne.
– Nawet nie chcę tego słuchać. To ja urodzę jego dziecko!
– Gówno mnie to obchodzi! Musisz mnie wysłuchać. Do kurwy
nędzy, to ty nauczyłaś mnie, jak żyć. Biorę przykład z ciebie. Sama
powinnaś to wszystko wiedzieć.
Przymknęła oczy i potrząsnęła głową.
Paul podszedł do niej, a jego głos przybrał łagodny ton.
– Czy naprawdę chcesz dla niego poświęcić to, kim jesteś?
Po dłuższej chwili Emma spojrzała na Paula.
– Tak. Gdyby kochał mnie i tylko mnie, poświęciłabym wszystko.
Ciebie, mnie, wszystko.
– Ale on spierdolił sprawę. Wszystko przepadło.
– Nie wierzę w to. Jeszcze nie.
– I dlatego muszę wkroczyć do akcji. Zobaczysz. Nie są ciebie warci.
Ja też nie jestem ciebie wart. Nigdy nie byłem. Krew mnie zalewa, gdy
widzę cię w takim stanie, Em.
– Obiecaj, że nie wykonasz żadnego ruchu.
– Nie.
– Obiecaj mi, Paul. Muszę poukładać sobie wszystko w głowie.
Zakończę to, uwierz mi.
– Nie mogę ci na to pozwolić. Nie jesteś w stanie tego zrobić.
– Zaufaj mi.
Paul chwycił ją za ramiona.
– Nie, Paul.
Trzymał ją z całej siły. Nie mogła się wyrwać z jego uścisku.
– Nie ufam ci – wyszeptał i odwrócił ją tyłem do siebie, przyciskając
jej policzek do drzwi. Napierał na nią całym ciężarem.
– Nie chcę tego, Paul.
– Nie obchodzi mnie to.
– Zacznę krzyczeć.
– Proszę bardzo, jakie to ma teraz znaczenie?
Oddychał ciężko, pozwalając tej chwili trwać, przeciągając ją w
nieskończoność.
Następnie powoli, wciąż przypierając ją mocno do drzwi, przesunął
palcami wzdłuż jej nogi i uniósł do góry krawędź sukienki. Nagle chwycił
ją z przodu i wdarł się głębiej, rozsuwając jej uda i gładząc je od
wewnątrz. Odchylił dolną część bawełnianych majtek. Zatrzymał się na
moment. Stała bez ruchu niczym sparaliżowana. Wtedy dotknął ją tam.
Była wilgotna. Nagle zabrał dłoń i odsunął się od niej. Usiadł na
skórzanym krześle przed biurkiem Davida.
Emma odwróciła się w jego stronę, oddychając głęboko. Nie
spodziewała się, że przerwie.
– Będą się zastanawiali, co się z nami dzieje – wyjaśnił Paul.
– Jakie to ma teraz znaczenie? – zapytała, wpatrując się w niego.
– Dam ci tydzień. To wszystko. Jeśli do tego czasu nic nie zrobisz –
cokolwiek sobie planujesz – zrobię to za ciebie.
– Skąd ta pewność, że ci na to pozwolę?
– Nie sądzę, bym musiał cokolwiek robić.
– Dlaczego?
– Właśnie odkryłem, że nie jesteś jeszcze martwa.
***
Paul nie został długo po tym, jak wraz z Emmą dołączyli do reszty
towarzystwa. Wymyślił jakąś wymówkę i się oddalił. Jego wizyta
wywołała w Emmie niepokój. Kochanek rzeczywiście wiedział, jak
obnażyć jej prawdziwe emocje. Wiedział też, jak pobudzić ją seksualnie.
Pozostawienie jej niezaspokojonej było z jego strony genialnym i
przebiegłym posunięciem. Emma spojrzała na obecnych w salonie z
zupełnie nowej perspektywy. Wciąż wydawali jej się drobnomieszczańscy,
ale już nie chciała tego dłużej tolerować. Rewolucja nie wydawała się
teraz takim złym pomysłem. Ale ze względu na gości zdecydowała się
poczekać z atakiem do następnego ranka.
Zauważyła, że David i Sebastian popijali szkocką, co w przypadku
jej męża było rzadkością. Zgadła, że Sebastian musiał zaproponować
whisky i David przyłączył się do niego. Kieliszek z szampanem Sebastiana
stał wypełniony do połowy obok niego na stoliku.
– Czy ktoś zamówił coś do jedzenia? – zapytała Emma z udawaną
beztroską, taką, na jaką tylko mogła się zdobyć.
– Tak, ja – odpowiedziała Sally z uśmiechem. – Zdecydowaliśmy się
na tajską restaurację.
Trzy
Emma zaszyła się w kuchni, gdzie zajęła się wkładaniem naczyń do
zmywarki. Sally i Mark właśnie wyszli, a David i Sebastian popijali
whisky i palili na werandzie od frontu. Udało jej się przeżyć kolację bez
rozlewu krwi. Teraz martwiła się tylko z powodu Davida. Będą musieli
położyć się razem do łóżka. Nie wiedziała, czy będzie w stanie temu
sprostać. Był pijany, a w takich chwilach zawsze chciał się z nią pieprzyć.
Przez cały wieczór unikała jego dotyku, odsuwając się, gdy tylko był w
pobliżu. Wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, ale nic nie mogła na to
poradzić. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze pozwoli mu się
dotknąć. Na samą myśl o tym dostawała dreszczy. Nienawidziła siebie za
to, że targały nią takie uczucia. Czuła się hipokrytką. Takie zachowanie
było sprzeczne z jej przekonaniami. Ale to nie zmieniało faktu, że
odczuwała do niego odrazę.
– Kurwa!
Teraz była tak pochłonięta swoimi myślami, że roztrzaskała kieliszek
do szampana podczas wkładania go do zmywarki. Gdy pochyliła się, by
pozbierać kawałki szkła, usłyszała kroki.
– Pani Benson.
Odwróciła się i ujrzała w drzwiach kuchni Sebastiana.
– Pani małżonek został pokonany. Padł nieprzytomny na werandzie.
Przyszedłem, żeby odebrać swoją nagrodę.
– A cóż takiego miałoby to być? – zapytała, prostując się.
– Oczywiście ty – oświadczył, najwyraźniej zadowolony ze swej
zuchwałości.
– Och, no cóż. Wątpię, abyś mógł być z tego powodu
podekscytowany. Używana żona, cóż to za nagroda? Dlaczego nie
weźmiesz raczej jego bmw?
– Siódemka?
– Piątka.
– Hmm… W takim razie zostanę przy pierwotnej nagrodzie.
– A jeśli to jednak byłaby siódemka?
– Wziąłbym i ciebie, i samochód. – Trochę plątał mu się język.
– A co, jeżeli nie zgodzę się być nagrodą? – Wpatrywała się w niego
z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Wówczas uszanuję twoją decyzję i wezmę samochód.
– Nie chcę być nagrodą.
– Mimo tego, że prawowicie należysz do mnie, łaskawie zwrócę ci
wolność.
– Jesteś niezwykle hojny.
– Dziękuję.
Wiedziała, że był pijany, ale dopiero gdy się zatoczył i chwycił
framugi drzwi, by utrzymać równowagę, zorientowała się jak bardzo.
Przemierzał korytarz, przytrzymując się od czasu do czasu ściany, aż udało
mu się dotrzeć do wyjścia.
Podążyła za nim. Stanęła w drzwiach i obserwowała, jak idzie ulicą
chwiejnym krokiem. David chrapał głośno rozłożony na kanapie na
werandzie. Zarzuciła na niego koc i wróciła do kuchni.
Cztery
Następnego dnia Emma obudziła się wczesnym rankiem. Jej męża
nie było przy niej w łóżku. Wzięła jabłko z kuchni i wyszła w stronę plaży.
Po drodze minęła śpiącego Davida. W nocy musiał się przebudzić i
przenieść do środka. Leżał teraz na dużej kanapie w salonie, pogrążony w
głębokim śnie.
Krótki spacer na plażę w porannych promieniach słońca wprawił ją
w lepszy nastrój. Gdy zrzuciła ubranie i wskoczyła do zimnej wody w
jednoczęściowym kostiumie kąpielowym, nagle wszystko wydało jej się
jasne i przejrzyste. Po treningu wiedziała już, co robić. Kochała Davida.
Miał romans. Ale ona sama wcześniej zdradzała go wielokrotnie. Zdrada
nie przytrafiłaby się ludziom, którzy nie mieliby przed sobą tajemnic.
Skrzywdziła jego i siebie, nigdy nie była z nim szczera. Zrozumiała teraz,
że jedynym sposobem, aby wyjść na prostą, było wyjawienie całej prawdy.
Jeśli ona potrafiła mu wybaczyć, on powinien odpłacić jej się tym samym.
Wyszła z wody, a ciepły piasek ogrzał jej stopy. Wbiegła po
schodach do kabiny prysznicowej w domku przy plaży. Gdy po jej ciele
popłynęły strużki przejmująco lodowatej wody, zaczęła szczękać zębami, a
pod koniec kąpieli całym jej ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze.
Podeszła do wieszaka na ścianie, gdzie zostawiła rzeczy, zrzuciła mokry
strój kąpielowy i owinęła się ręcznikiem. Gdy wytarła się dokładnie,
wskoczyła w spodnie do jogi i narzuciła sportowy podkoszulek.
Kiedy niemal dotarła na szczyt stromego wzgórza, gdzie znajdował
się jej dom, usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu. Rozejrzała się,
spoglądając w dół i w górę ulicy.
– Tutaj – zawołał głos.
Spojrzała w stronę budynku, który właśnie mijała. Poprzez korony
drzew w pewnej odległości zobaczyła mężczyznę wychylającego się z
balkonu dziesięć metrów nad nią. Zeszła kilka metrów niżej, by mieć
lepszy widok. Jego oczy kryły się za dużymi okularami
przeciwsłonecznymi.
– Dzień dobry. Dobrze ci się pływało?
Emma ciągle nie umiała zidentyfikować rozmówcy.
Mężczyzna uniósł okulary i uśmiechnął się.
– Sebastian – podpowiedział.
Odwzajemniła uśmiech.
– Woda jest fantastyczna. Powinieneś pójść za moim przykładem.
– Planowałem to. Właśnie zaparzyłem kawę i podgrzałem croissanty.
Masz ochotę na filiżankę kawy?
Emma przesunęła się, by przepuścić sąsiadkę, którą znała tylko z
widzenia. Kobiecie torowały drogę dwa ogromne owczarki niemieckie,
które zatrzymały się na chwilę, by obwąchać Emmę. Pogłaskała
większego i nagrodziła go przyjacielskim klepnięciem w zadek.
Gdy podniosła wzrok, Sebastian gdzieś zniknął. W drodze na
wzgórze Emma postanowiła rozmówić się z Davidem zaraz po powrocie
do domu. Odgrywała w głowie swoją przemowę, ale dopiero teraz zdała
sobie sprawę, że najprawdopodobniej męczył go ciężki kac. Widząc
Sebastiana, przypomniała sobie, w jak opłakanym stanie musiał być jej
mąż. Perspektywa omawiania tak ważnych spraw ze skacowanym
Davidem nie napawała jej entuzjazmem.
Nagle usłyszała dźwięk zdalnie otwieranej bramki. Spodziewała się,
że zobaczy głowę Sebastiana wychylającego się przez balkon, ale tak się
nie stało. Tkwiła przed ogrodzeniem okalającym willę znajdującą się na
rogu The Grove. Emma mieszkała przy tej samej ulicy. Zrobiła kilka
kroków w stronę wejścia i się zatrzymała.
Ponownie zadarła głowę, by zobaczyć, czy ją obserwuje. Zdawało
się, że Sebastian po prostu założył, że Emma wejdzie na górę.
Wywnioskowała, że sugerował w ten sposób, że to niewinna propozycja.
Próbował nadać temu zaproszeniu swobodny ton, jakby to była
najnormalniejsza rzecz na świecie. Nie było nic zdrożnego w złożeniu
wizyty znajomemu. Po cóż to wszystko niepotrzebnie analizować? Jednak
nie mogła nic na to poradzić, że coś nie dawało jej spokoju. Mężczyznami
rzadko kierowały niewinne pobudki.
Przywołała ich krótką rozmowę w kuchni poprzedniej nocy. Nie
miała wątpliwości co do jego intencji, chociaż był wtedy bardzo pijany.
Zastanawiała się, czy widział, jak idzie na plażę, i czy zaczaił się na
balkonie, wyglądając jej powrotu. Zaśmiała się na myśl o swoich
podejrzeniach. Czego się obawiała? Czy aż tak trudno było mu się oprzeć,
że wejście do jego pieczary równało się z wylądowaniem z nim w łóżku?
Jeśli posiedzi trochę z Sebastianem, da więcej czasu Davidowi na dojście
do siebie. Zawróciła i pchnęła bramkę.
Dom był świeżo odnowiony. Pod zadaszeniem wspartym kilkoma
kolumnami znajdowały się trzy schody prowadzące do hallu z
marmurową, krętą klatką schodową, która wznosiła się do poziomu
następnego piętra. Wnętrze budynku było kiczowate, typowe dla wielu
nowobogackich willi w dzielnicy Mosman. Tego rodzaju dom buduje dla
siebie mężczyzna, który do wszystkiego doszedł ciężką pracą. W hallu
Emma zauważyła kolejne schody biegnące na niższy poziom. Z miejsca, w
którym stała, dostrzegła obowiązkowy basen i stół do bilardu. Weszła po
marmurowych schodach, minęła otwartą jadalnię i ogromny salon, który
otwierał się na kolejne pomieszczenie i balkon, gdzie wcześniej przebywał
Sebastian. Tam jednak go nie znalazła. Stał w kuchni ukrytej po jej lewej
stronie.
– I co o tym wszystkim myślisz?
– Tu w ogóle nie ma książek.
– Nie. Właściciel nie czyta i wręcz szczyci się tym faktem.
– To widać. A w twoim domu są książki?
– Nie mam domu.
Wyszła na balkon, z którego rozciągał się dokładnie ten sam widok
co z jej okien, ale pod innym kątem. Dom znajdował się nieco niżej. Nagle
zauważyła teleskop skierowany w stronę plaży.
– To nie plażę powinieneś obserwować, tylko wielkie jachty –
powiedziała, chwytając teleskop. Uważała, by nim nie poruszyć.
Przystawiła oko. Okazało się, że był nakierowany na miejsce, które
zazwyczaj wybierała.
– Jachty?
– Wydaje im się, że są niewidoczni. Nie zdają sobie sprawy, jaką
moc ma to cacko.
– Cieszę się w takim razie, że mój jest przycumowany, poza twoim
polem widzenia, w Rushcutters Bay.
– Masz coś do ukrycia?
– Możliwe. Ale powiedz mi, proszę, co takiego widzisz, gdy
szpiegujesz łódki tam w porcie?
– Nie powiem. Zdradzę tylko, że ludzie na jachtach robią rzeczy, do
których plażowicze nabierają odwagi dopiero po zachodzie słońca.
– Na pewno skorzystam z twojej rady. Jaką pijesz kawę?
– Z mlekiem i łyżeczką cukru.
Emma myślała, że Sebastian był w tym samym wieku co jej mąż, ale
w blasku poranka wyglądał na starszego. Znowu włożył jeansy i miał bose
nogi, wymienił tylko T-shirt z niebieskiego na biały. Z pewnością dbał o
siebie. Przypominał jej kogoś. Był bez wątpienia przystojnym mężczyzną.
Gdy podawał jej kawę, zauważyła również, że miał ładne dłonie.
– Jak się ma David?
– Gdy wychodziłam, ciągle spał na kanapie. Sprawiał wrażenie, że
jest mu wygodnie. A jak twoja głowa?
– W porządku. Urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. Nie wiem, co
to kac.
– Aha, ładne określenie na pijaka! – powiedziała ze śmiechem.
Wyraz jego twarzy sugerował, że trafiła w sedno. – Wszyscy wspaniali
ludzie nimi są – dodała, żeby złagodzić efekt poprzedniego ciosu. Rzuciła
torbę plażową na krzesło i usiadła przy szklanym stoliku. Balkon
wychodził na wschód, więc nie było możliwości, by schować się przed
porannym słońcem. Odwróciła się lekko bokiem, zasłaniając się przed
blaskiem.
Sebastian ustawił na stoliku paterę z croissantami, dwa talerze, a
także masło, dżem i słoik Nutelli. Emma upiła łyk kawy.
– Nie pamięta mnie pani, pani Benson?
– Nie, nie pamiętam. Ale sam wspomniałeś, że spotkaliśmy się ponad
rok temu. Wątpię, czy ty pamiętasz choćby jedno słowo z tego, co mówiłeś
do mnie poprzedniej nocy. – Wybrała croissanta i otworzyła Nutellę.
– O kurwa. Co takiego powiedziałem?
– Naprawdę nie pamiętasz? – Zaśmiała się i Sebastian również
wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chyba jednak coś ci świta w głowie.
– Nie mam zielonego pojęcia. Ale gdybym miał zgadywać…
– Tak?
– Czy zawsze flirtujesz w tak obcesowy sposób z przyjaciółmi
swojego męża, Emmo?
– Nie, czasami po prostu się z nimi pieprzę.
Zanurzyła zęby w rogaliku.
– Nie spodziewałeś się takiej odpowiedzi, prawda? – kontynuowała z
pełną buzią i figlarnym błyskiem w oku.
– Zabrzmiało to jak deklaracja kobiety, która właśnie postanowiła, że
nie będzie się z nikim pieprzyć.
– Trafiłeś w dziesiątkę. I nie dlatego, że jestem mężatką albo że nie
jesteś w moim typie. Ani że wystrój tego domu skutecznie zabija ochotę na
seks lub przez to, co powiedziałeś zeszłej nocy.
– Dlaczego więc?
– Mam swoje powody. Jeśli chcesz, możesz zwalić to na kawę, którą
mi podałeś. Jest ohydna.
– Podejrzewam, że za późno, by cię przekonać, iż nie miałem
żadnego ukrytego motywu, gdy zapraszałem cię na śniadanie?
– Nie uwierzę w to po tym, jak postawiłeś Nutellę na stole, ty
podstarzały donżuanie.
Sebastian wybuchnął śmiechem.
– Taką właśnie cię zapamiętałem po naszym pierwszym spotkaniu.
Zachowywałaś się tak nie tylko wobec mnie, ale także wobec Davida,
wobec wszystkich. Zapamiętałem cię, ponieważ nigdy wcześniej nie
miałem do czynienia z nikim takim jak ty. Nie przypominasz mnie sobie,
ponieważ byłem tylko jednym z identycznych mężczyzn w tłumie.
– Ale od tego czasu wybito ci z głowy bycie sztywniakiem.
– Tak. Teraz czuję się, jakbym nie miał ani chwili do stracenia.
– Ja zawsze tak się czułam.
– Nie odniosłem takiego wrażenia wczoraj. Wyglądałaś jak wierna
kopia żony bankiera.
Emma siedziała w milczeniu. Nie mogła odmówić mu racji, ale też
nie chciała podzielić się z nim prawdą.
– Jeśli mam być szczery do bólu, nie spodziewałem się, że zwiążesz
się z Davidem. Nie miałem pojęcia, że się z tobą ożenił. Nic o tym nie
słyszałem. Zawsze dużo podróżowałem. Każdego roku spotykam tysiące
ludzi. Nie zapamiętuję wielu twarzy. Niewiele osób zostawia po sobie
trwałe wspomnienie. Ty zostawiłaś.
– Ponieważ mam seksapil.
– Ponieważ jesteś pełna życia.
– To niezbyt wyszukany komplement. Znam wiele osób, które są
pełne życia.
– Mogę uwierzyć, że to prawda. Masz dar wskrzeszania zmarłych.
– Nie to miałam na myśli.
– A ja właśnie to. Widzę w oczach Davida iskrę, która zgaśnie, jeśli
go opuścisz. Masz moc pobudzania innych do życia.
– Nie znasz mnie. Ani Davida. On jest…
– Jaki?
– Chciałam powiedzieć, że jest niczym barbarzyńca uwięziony w
garniturze, ale to nie do końca prawda. Takie wrażenie miałam na samym
początku. Dostrzegłam w nim moc i błędnie wzięłam ją za zwierzęcą,
pierwotną siłę. Problem w tym, że on jest niewolnikiem cywilizacji, a jego
siła jest zamknięta za kratami norm społecznych. Zawsze tak było.
– Kochasz go?
– Tak, bardziej niż cokolwiek na świecie.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, wiedziała, że mówi prawdę.
Nagłe oberwanie chmury nie mogłoby zmienić nastroju szybciej niż to
wyznanie.
Żadne z nich nie miało już powodu, by kontynuować tę maskaradę.
Wstali ze swoich miejsc.
Kilka chwil później Emma szła ulicą w kierunku domu z torbą
plażową przewieszoną przez ramię, zdeterminowana, by wyrwać męża z
ramion przyjaciółki.
Pięć
– Gdzie byłaś? – zapytał David, gdy wdrapała się na szczyt
frontowych schodów. Siedział na werandzie z kawą, a jego twarz była
jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Chował się za okularami
przeciwsłonecznymi.
– Sebastian zaprosił mnie na kawę. Zauważył mnie, kiedy wracałam
z plaży.
– Nie wątpię.
Sprawiał wrażenie przygaszonego. Na jego twarzy nie widać było
nawet cienia wesołości. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów.
– Dlaczego powiedziałeś to z takim przekąsem?
– Ostatnio przechwalał się swoimi najnowszymi podbojami. Od
czasu tragedii żegluje po świecie i pieprzy wszystkie kobiety, które rozłożą
przed nim nogi. – Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko dymem.
– Jakiej tragedii?
– Nie wiesz? Nie powiedział ci? Muszę przyznać, że to spora
niespodzianka. Sądziłem, że właśnie od tego zacznie. Stracił żonę i córkę
w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu stacza się po równi
pochyłej.
– Nic o tym nie wspomniał. Najwyraźniej nie jestem w jego typie.
Nie wypróbował tej historii na mnie. Czuję się urażona. Co jest ze mną nie
tak? Może naprawdę nie jestem w jego typie – powiedziała, uśmiechając
się.
Nadal stała na szczycie schodów. Ciężko było rozgryźć nastrój
Davida. Czy był taki szorstki z powodu kaca, który go męczył? Czy
dlatego, że odwiedziła Sebastiana? A może był jakiś inny powód? Może
Paulowi udało się jednak z nim porozmawiać?
– Jesteś w jego typie. Najwyraźniej pozwolił ci się wymknąć.
– Jesteś zazdrosny? Mam nadzieję, że o to chodzi. – Zrobiła krok w
jego kierunku.
Odwrócił głowę w drugą stronę i spojrzał na port.
– Nie jestem zazdrosny.
– Na pewno? Sprawiasz takie wrażenie. – W jej głosie pojawił się
chłód. Jak on śmiał się od niej odwrócić?
– Nie jestem.
– Czyli nie miałbyś nic przeciwko, żeby twój przyjaciel przechylił
mnie przez barierkę swojego balkonu i zerżnął?
– Urwałbym mu ten jego pierdolony łeb.
– A co byś zrobił ze mną?
Spojrzał na nią, ale przez okulary nie potrafiła rozszyfrować jego
myśli.
– Co byś zrobił? – powtórzyła. Tym razem powiedziała to
podniesionym głosem.
– Nie wiem.
Emma zdawała sobie sprawę, że to nie był dobry moment na
rozmowę. Prawdopodobnie nie wyspał się na kanapie. Pękała mu głowa.
Nie był sobą. Wydawał się rozdrażniony i zły na Sebastiana, że zaprosił
jego żonę na kawę, a na nią za to, że przyjęła zaproszenie.
Ale ona też była wściekła. Jak on śmiał traktować ją w ten sposób?
Nieważne, czy męczył go kac, czy nie. Nie miał prawa odgrywać roli
skrzywdzonego męża. Ich związek tonął w bagnie kłamstw.
– Okej. Nie wiesz. Ale może znasz odpowiedź na to pytanie… Jak
długo miałeś zamiar pieprzyć Sally za moimi plecami? Może choć na to
mi odpowiesz?
Zauważyła, że całe jego ciało drgnęło, jakby wymierzyła mu
policzek. Ale poza tym nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Siedział jak
sparaliżowany. Żałowała, że nie poczekała z atakiem, aż zdejmie okulary.
Bardzo chciała zobaczyć, co kryło się teraz w jego spojrzeniu.
– Nagle zabrakło ci słów?
– Em…
– Kupiłeś jej pierdolone mieszkanie w Kirribilli! Mojej najlepszej
przyjaciółce. Co ty sobie, do kurwy nędzy, wyobrażasz?
To było wszystko, na co mogła się zdobyć. Była na niego wściekła,
ale jeszcze większą złość czuła do samej siebie. Wiedziała bowiem, że
sama nie była wzorem cnót i nie miała prawa do uczciwości i
szlachetności. Musiała się wycofać.
Gdy wchodziła do domu, miała w głowie mętlik. Jej myśli nie były
teraz przejrzyste tak jak wcześniej. Popełnił te same grzechy co ona. Nie
było sposobu, żeby to wymazać, pominąć. Nie mogła przypomnieć sobie
sposobu, w jaki uporządkowała sobie ten bałagan w głowie podczas
kąpieli w oceanie. Wtedy wydawało się to takie łatwe. Co za bajzel. Nie
tak to sobie zaplanowała. Jej serce waliło jak szalone. Czuła niemal
fizyczny ciężar na swoich barkach.
Była w połowie schodów, z torbą nadal przewieszoną przez ramię,
kiedy nagle ugięły się pod nią nogi. Bezwładnie opadła na stopień, w
ostatnim momencie łapiąc się barierki i tym samym ratując się przed
upadkiem. Sama popchnęła Sally w jego ramiona. Praktycznie sama się o
to prosiła. Oni tylko dokończyli to, co ona zaczęła.
I właśnie wtedy pojawiły się pytania. Czy byli ze sobą szczęśliwi?
Jak wyglądały ich pierwsze intymne chwile, ich skradzione pocałunki?
Jakie robili wrażenie jako para? Czy mieli udany seks? Czy jako
kochankowie pasowali do siebie temperamentami? A może David wolał
pieprzyć ją? Sally była taka piękna. Idealna. I wiedziała, jak uszczęśliwić
mężczyznę. Mówiła też, że chce postawnego, silnego faceta. Jaki był w jej
towarzystwie? Czy go podniecała? Czy pędził do niej na skrzydłach w
czasie przerwy na lunch? Albo po pracy?
Paul miał rację. Nie mogła dalej tutaj mieszkać ze świadomością
tego, co się stało. Musiała stąd uciec. To było zbyt popieprzone. Stała się
idealnym obrazem żony bankiera. Żony zgodnie ze stereotypem
zdradzanej przez niewiernego męża!
Jej mąż. Nigdy wcześniej słowo „mąż” nie brzmiał jej tak
przeciętnie. Jeszcze niedawno małżeństwo znaczyło dla niej coś zupełnie
innego. Coś wyjątkowego. Teraz stało się tylko kolejnym słowem, którego
używają inni ludzie.
Na dole schodów pojawił się David. Nie słyszała, kiedy wszedł do
środka. Jego oczu nie przesłaniały już okulary i wyglądał tak, jakby przed
chwilą płakał.
– Nie mogę teraz z tobą rozmawiać – powiedziała.
– Em…
– Jeżeli zacznę, to nie będę umiała przestać. I nie będę już mogła
cofnąć tego, co powiem.
– Nie kupiłem jej mieszkania. Jest wynajęte.
– To wszystko tłumaczy. Dzięki.
– Nie chcę cię stracić.
Zaczął wchodzić po schodach, ale Emma dała mu znak dłonią, żeby
został tam, gdzie był.
– Jak mogę dalej z tobą żyć, wiedząc o tym wszystkim.
David wpatrywał się w nią. Nie miał na to żadnej odpowiedzi.
– Jeżeli nie dam rady z tym żyć, stracę męża i najlepszą przyjaciółkę.
Jeśli to zaakceptuję, stracę swoją godność.
– Nie mów tak.
– Byłam gotowa mieć z tobą dziecko. Byłam gotowa zostawić za
sobą swoją przeszłość. Zrezygnować z tego, kim jestem. Ustatkować się.
Kochać cię tak, jak nigdy wcześniej nikogo nie kochałam. – Przerwała,
aby wytrzeć łzy cisnące się jej do oczu. – Czy ty w ogóle wiesz, co to
znaczy?
David nie spuszczał z niej wzroku, nadal niezdolny do tego, by
wydusić z siebie choćby słowo.
– Nie pozostało nam wiele opcji, Davidzie. Mogę ci wybaczyć, ale
nie mogę być pokrzywdzoną żoną. Nie mogę już prowadzić życia, jakiego
wszyscy ode mnie oczekują. Musisz zrozumieć, kim jestem. Musisz mnie
zaakceptować tak samo, jak ja zaakceptowałam ciebie. W przeciwnym
razie nic z tego nie będzie.
– Zawsze akceptowałem to, kim jesteś.
To była prawda. Akceptował. Przynajmniej to, o czym wiedział.
Oparła głowę o poręcz schodów, przyglądając mu się uważnie. Czuła
w sercu nieznośny ból. Jego przystojna twarz była blada, a zazwyczaj
spokojne spojrzenie błądziło bez celu. Mogła niemalże dostrzec, że
poszukuje odpowiedzi tam, gdzie nie miał szans ich odnaleźć. Ten, który
potrafił rozwiązać każdy problem, sam się w tym wszystkim pogubił.
Miała ochotę go objąć, zagarnąć dłonią wszystkie jego zmartwienia,
unieść go wysoko, aby mógł spojrzeć na wszystko ponad barierami
własnych poglądów i ograniczeń.
– Zaczęliśmy w zły sposób. – Patrzyła na niego szczerze. – Na
początku nawet nie podejrzewałam, dokąd to wszystko zmierza. Nie
wiedziałam, jak bardzo cię pokocham. Teraz jesteś dla mnie wszystkim.
Ale wtedy byliśmy tylko kochankami. Byliśmy tak zajęci pieprzeniem się,
że nie mieliśmy czasu na szczerość. Zbyt dobrze się bawiliśmy. A ty byłeś
tak inny od wszystkich mężczyzn, z którymi się dotychczas spotykałam.
Byłeś taki uczciwy, uporządkowany. Nie wiedziałam, ile jesteś w stanie
znieść. Musiałam być ostrożna. Musiałam kłamać.
– Kłamać? Odnośnie do czego?
Emma zawahała się przez chwilę. Zdała sobie sprawę, że po tym
wyznaniu nie będzie już odwrotu.
– Wszystkiego.
– Wszystkiego?
– Wszystkiego. I zanim zorientowałam się, jak wiele dla mnie
znaczysz, było już za późno. Nie mogłam cofnąć czasu.
– O czym ty mówisz?
– Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
– Kim więc jesteś?
– Kimś lepszym, niż ci się wydaje.
Przez moment wydawało się, jakby jej słowa przyniosły Davidowi
pewną ulgę. Spojrzał na nią z nadzieją. Zdała sobie sprawę, że nie
wyraziła się wystarczająco jasno.
– Zanim dowiedziałam się o tobie i Sally, naprawdę wierzyłam, że
mogę to zrobić. Być żoną. Żyć w tym domu. Urodzić dziecko. Byłam
przekonana, że mogę się zmienić i stać się innym człowiekiem. I
najprawdopodobniej byłabym w stanie tego dokonać. Ale teraz już nigdy
się tego nie dowiem. Nie cofnę się do momentu, w którym nie znałam
prawdy. Pieprzyłeś moją najlepszą przyjaciółkę. Uczyniłeś z niej swoją
kochankę, co sprawia, że to nowe życie, które chciałam wieść u twojego
boku, zaczyna przypominać jakąś obrzydliwą parodię życia, które
szczęśliwie prowadziłam, zanim się poznaliśmy. Jeśli chcesz rżnąć Sally,
śmiało, rżnij ją, ale nie oczekuj ode mnie, że będę odgrywać szablonową
rolę zdradzanej żony. Ja też chcę cieszyć się chwilą. A nie mogę tego
robić, będąc wierną żoną.
– Nie rozumiem nic z tego, co próbujesz mi powiedzieć, Em.
Słucham cię, naprawdę cię słucham. Ale…
– I w tym właśnie tkwi problem, tak jest teraz i tak będzie zawsze.
– Emma, przestanę się widywać z Sally. Przetrwamy to.
– Gdybyś naprawdę mnie znał, nie musiałbyś zrywać z Sally.
– Co takiego?
– Chcę, żebyś miał wszystko to, czego pragniesz. Pomogę ci tego
dokonać, ale musisz zacząć traktować mnie po partnersku. Nie możemy
mieć przed sobą żadnych tajemnic.
– Znowu się pogubiłem.
– Masz kochankę. Zdradzasz mnie, Davidzie. Jak się z tym czujesz?
– Jak skończony bydlak.
– Gówno prawda. Jak czujesz się z tym, że kochają cię dwie
naprawdę piękne kobiety?
Dopóki David nie mógł zrozumieć filozofii Emmy, nie potrafił też
udzielić odpowiedzi na to pytanie.
– Wydaje mi się, że czujesz się z tym całkiem nieźle. Wydaje mi się,
że sam się sobie dziwisz, dlaczego czekałeś z tym tak długo. Mogę się
założyć, że dopiero teraz żyjesz pełnią życia. Myślę, że czujesz się, jakbyś
był królem wszechświata, bogiem seksu. I myślę, że czujesz się bardziej
męsko niż kiedykolwiek wcześniej.
David nie mógł patrzeć jej w oczy.
– I dokładnie tak powinieneś się czuć! Jeśli nie, to nie robisz tego
dobrze albo robisz to z niewłaściwych pobudek.
Czekała, aż David coś powie. Cokolwiek. Kolejne minuty mijały w
milczeniu. Zaczęła się zastanawiać, czy jego mózg przypadkiem się nie
przegrzał. Musiała coś powiedzieć.
– Jakie uczucia targały tobą za pierwszym razem? Jak czułeś się
podczas pierwszego zakazanego pocałunku? Jak czułeś się, dotykając jej
potajemnie po raz pierwszy? Kiedy zrozumiałeś, że możesz ją mieć?
Kiedy porwałeś ją w ramiona? Kiedy po raz pierwszy wsadziłeś w nią
swojego kutasa, wiedząc, że łamiesz wszystkie złożone mi obietnice? Jak
się wtedy czułeś? Czy nie były to najbardziej erotyczne chwile twojego
życia? Nie zaprzeczaj!
– Emma, przestań. Spierdoliłem sprawę. Nie chcę cię stracić.
Powiedz mi tylko, co mam zrobić?
– Musisz mi wybaczyć.
– Ale co?
– Nie byłam ci wierna.
Wyznanie to nie wywołało aż takiego efektu, jak jej oskarżenie o
zdradę. Nie drgnął pod wpływem tego ciosu, ale widziała, że znaczenie jej
słów dociera do niego i przeszywa jego myśli. W ciągu tych paru sekund
ciało Davida spięło się, a szczęki się zacisnęły. Jego spojrzenie
pociemniało. W tym momencie wybaczył sobie swoją zdradę. Jego
grzechy zostały mu odpuszczone.
Przecież to ona zdradziła go jako pierwsza. Lęk i skruchę wyparł
gniew.
– Kto to jest? – zapytał ledwo słyszalnym szeptem.
Emma również przeszła przemianę podczas tych kilku chwil, których
potrzebował, by zareagować na jej wyznanie. Dobrze pamiętała
ostrzeżenie Paula: „Nigdy mu nie mów. Dowiedz się, kim jest. On nigdy
nie pozna samego siebie. Dlatego nie można mu zaufać”. Od samego
początku instynkt podpowiadał jej, że David nie był mężczyzną, z którym
mogła być szczera. Co się zmieniło? Czy naprawdę sądziła, że jeśli sam
zdobył się na złamanie zasad, stanie się bardziej wyrozumiały?
– Miałam zamiar powiedzieć ci wszystko. Ale widzę, że nie jesteś
gotowy na to, aby stać się moim partnerem.
– Dowiem się.
– Wiem, że się dowiesz. Ale do tego czasu mnie już dawno nie
będzie. Więc jakie to będzie miało znaczenie? Możesz zdobyć tę wiedzę,
ale na nic ci się ona nie przyda.
Emma podniosła się ze schodów. Czuła, że wracają jej siły. Zeszła,
wymijając Davida. Nie wykonał żadnego gestu, aby ją zatrzymać. W
połowie korytarza stanęła i rozejrzała się. Zastanawiała się, czy po raz
ostatni widzi wnętrze tego domu. Nie była w stanie wyobrazić sobie
scenariusza, w którym mogłaby tu znowu wieść szczęśliwe życie.
Czy odchodziła na zawsze? Co z jej rzeczami? Jej ubraniami,
meblami, komputerem? Wszystko to było skażone. Nic tak naprawdę do
niej nie należało. Upuściła torbę na podłogę. Postanowiła, że odejdzie tak,
jak przyszła. Wolna i z pustymi rękami. Z wyjątkiem jednej rzeczy.
Wkroczyła do gabinetu Davida i z szuflady jego biurka po prawej stronie
wyjęła swój paszport.
Po czym, nie oglądając się, wyszła przez frontowe drzwi i ruszyła
przed siebie.
Sześć
Otranto, Włochy
Bar, który wzbudził ciekawość Emmy, znajdował się w starej części
miasta, w pewnej odległości od portu. Odkryła to miejsce, wracając do
swojej pensione ze sklepu należącego do jej pracodawczyni. Za każdym
razem, kiedy mijała Il Castello, ci sami dwaj staruszkowie siedzieli przy
stoliku, który właściciel baru ustawiał codziennie przy samej ścianie
budynku. Uliczka była wąska i nie wytyczono na niej chodnika. Tak więc
gdy mężczyźni leniwie sączyli swoje drinki, samochody przejeżdżały
zaledwie kilka centymetrów od ich stóp. Jednak ci dwaj nie zwracali
uwagi na niebezpieczną bliskość kół samochodowych i niewzruszenie
trwali na swoim posterunku. Zdawać by się mogło, że ryzyko kalectwa lub
nagłej śmierci było dla nich uczciwą ceną za możliwość rozkoszowania się
ulotnymi promieniami popołudniowego słońca.
Dołączywszy w końcu do grona stałych bywalców baru, Emma
odkryła, że wbrew jej początkowemu wrażeniu staruszkowie stanowili
parę zapalonych gawędziarzy. Gdy za pierwszym razem mijała ich na
ulicy, obydwaj odprowadzali ją wzrokiem w milczeniu. Sytuacja ta
powtarzała się za każdym razem, gdy Emma przechodziła obok baru.
Żaden z nich nie wypowiedział słowa ani nie spuścił z niej oczu, dopóki
nie zniknęła z ich pola widzenia. Dzień za dniem ich głodny wzrok
odprowadzał ją w trakcie jej marszu, podczas gdy ona dzień za dniem
spoglądała ponad nimi w głąb mrocznego wnętrza baru.
Gdyby byli młodsi, prawdopodobnie nigdy nie zdobyłaby się na
powrót do domu tą samą trasą, tak wyczuwalna była żądza czająca się w
ich intensywnych spojrzeniach, a wąska uliczka wzmagała dodatkowo
poczucie napięcia. Jednak sędziwy wiek mężczyzn sprawiał, że ich
spojrzenia wydawały się komiczne, a niema groźba rozpływała się w
powietrzu. Tak czy inaczej, Emma od jakiegoś czasu szukała miejsca, w
którym mogłaby znaleźć zaciszny kącik. Postanowiła zaryzykować, gdyż
podczas kilku przechadzek zaobserwowała, że wnętrze baru było zawsze
puste. Zachodziła już wcześniej do wielu kawiarni, w których pragnęła w
ciszy napić się kawy, spoglądając na port przypominający obrazek z
pocztówek, ale zawsze po kilku minutach jej spokój był zakłócany przez
jakiegoś mężczyznę. Młodzi i starsi, atrakcyjni i obleśni, wszyscy oni
chcieli przysiąść się do niej, porozmawiać z nią, złożyć jej niestosowną
propozycję. Miała nadzieję, że w Il Castello znajdzie swoją oazę spokoju.
Podjąwszy decyzję, Emma w końcu odpowiedziała na spojrzenia
dwóch mężczyzn. W ich oczach zauważyła płomyk tego nieodpartego
męskiego optymizmu, który rozwiewa wszelkie uzasadnione wątpliwości
– optymizmu wywołanego przelotną uwagą kobiety, przypadkowym
dotykiem, prośbą o wskazanie drogi. Podchodząc do nich, spostrzegła, jak
prostują się i wypinają pierś do przodu, jak przeczesują rzadkie włosy, a
spomiędzy zmarszczek wyłania się zalotny uśmiech. Już mieli się
odezwać, zagaić, kiedy Emma zmieniła kierunek i czmychnęła. Znalazła
azyl wewnątrz baru, pozostawiając mężczyzn w promieniach
popołudniowego słońca i… w oparach ich złudzeń.
Przez kilka tygodni bar Il Castello rzeczywiście stał się jej
schronieniem, pierwszym, jakie znalazła od czasu rozstania z Paulem w
Rzymie. Siedząc na tyłach knajpki przy filiżance kawy, a później przy
kieliszku wina, w końcu mogła w spokoju zająć się pisaniem. Nadal nie
miała pojęcia, co dokładnie chciała napisać. Na razie był to zbiór
pojedynczych scen, niektóre splatały się w większą całość, inne
przychodziły nie wiadomo skąd, rozkwitając i odchodząc w zapomnienie
w potoku tysiąca słów. Ale dzięki pisaniu czuła się szczęśliwa. Nic innego
nie mogło zatrzymać pędu uporczywych myśli doprowadzających ją do
granic obłędu.
I co najważniejsze, była pozostawiona sama sobie. Nikt jej nie
napastował, nikt się nie narzucał. Co prawda właściciel baru dwa razy
próbował zainicjować rozmowę, jednak Emma zdołała przekonać go, żeby
zostawił ją w spokoju. Wielokrotnie ostrzegano ją, by nie podróżowała
samotnie po południu Włoch, ale rad tych zawsze udzielali ludzie
mieszkający na północy kraju. Sama odkryła, że wbrew powszechnej
opinii im dalej na południe, tym bardziej mężczyźni okazywali kobietom
szacunek. Był to też jeden z powodów, dla którego została w Otranto.
Tutaj była traktowana jak obiekt seksualny tylko kilka razy dziennie, co
biorąc pod uwagę resztę Włoch, było całkiem niezłym wynikiem.
Kolejnym powodem, dla którego została w mieście, była jej praca.
Dostawała pieniądze za prowadzenie konwersacji po angielsku z
pięćdziesięcioletnią kobietą. Sylvia nigdy nie wyszła za mąż. Emma
dowiedziała się, że prawie dwadzieścia lat temu mieszkała w Stanach
przez kilka lat. Chociaż kobieta niechętnie opowiadała o czasie spędzonym
poza Otranto, Emmie udało się poskładać jej historię ze skrawków
informacji, które wymknęły się jej rozmówczyni w trakcie wspólnych
spotkań. Sylvia zakochała się w amerykańskim turyście. On błagał ją, aby
wyjechała z nim do Stanów, a ona uległa. Ale w Ameryce źle się czuła i
uczucie tęsknoty za domem przeważyło. Kiedy od niego odeszła, gdzieś w
głębi serca miała nadzieję, że podąży za nią. Nigdy jednak tego nie zrobił.
Ostatnio zaakceptowała jego zaproszenie do grona znajomych na
Facebooku. Wzięła to za znak, że mężczyzna nadal ją kocha. I właśnie z
myślą o jego powrocie umieściła w Internecie ogłoszenie dotyczące
konwersacji, na które odpowiedziała Emma. Przez trzy godziny dziennie
Emma przesiadywała w sklepie z sukienkami prowadzonym przez Sylvię,
konwersując z nią po angielsku o wszystkim i niczym między wizytami
kolejnych klientek. Emma na bieżąco poprawiała jej błędy, a czasami
nawet pomagała w sklepie, co robiła z wielką chęcią, pomimo że jej
włoski był okropny. Kilka razy została nawet poproszona o przymierzenie
sukienek i zaprezentowanie ich niczym modelka. To była prosta praca, a
Sylvia, chociaż nudna, była sympatyczną kobietą. Poza tym płaciła
gotówką i co najważniejsze, nie zadawała pytań.
Reszta dnia należała tylko do Emmy. Poranki spędzała na lekturze,
popołudnia nad swoimi zapiskami. A nocami leżała godzinami w małym
pokoiku, przewracała się z boku na boku, w oczekiwaniu, aż zmorzy ją
sen.
***
Zostawiwszy Davida u podnóża schodów, Emma przeszła na
piechotę całą dzielnicę Mosman, aż dotarła do mieszkania Sally.
– Muszę pożyczyć od ciebie trochę pieniędzy i jakieś ciuchy –
powiedziała, gdy Sally zareagowała na jej niecierpliwe pukanie i
otworzyła drzwi.
– Co się dzieje?
– Pieprzysz się z moim mężem. W związku z tym wydaje mi się, że
prośba o kilka dolców, parę jeansów i podkoszulek nie jest chyba zbyt
wygórowana?
– Emma!
– Nie chce mi się z tobą gadać. Chcę tylko, żebyś mi pomogła.
Zostawiłam go. Odchodzę, a nie mam nic ponad to, co widzisz. –
Pomachała paszportem, który cały czas ściskała w prawej dłoni.
– Emma, przestań. Błagam cię. Zastanów się nad tym, co robisz.
– Mam dosyć zastanawiania się. Postanowiłam żyć po swojemu.
Dostanę te rzeczy czy mam zacząć kraść ciuchy ze sznurków twoich
sąsiadów?
Następnie wsiadła do autobusu i po paru przesiadkach dojechała na
drugą stronę Sydney, do mieszkania Paula w Bondi.
Nie było go w domu. Nie miała przy sobie telefonu, dlatego
postanowiła zaczekać na niego pod drzwiami. Godziny mijały, ale Emmie
to nie przeszkadzało. Miała czas, żeby wszystko przemyśleć. Pytała samą
siebie, czy mogła to załatwić jakoś inaczej. Wróciła myślami do tamtej
nocy w domku na plaży, kiedy zmusiła Sally, żeby oglądała ją i Davida w
akcji. Wspominała, jak David zachowywał się przez te ostatnie tygodnie,
jak wiele uwagi jej poświęcał, jak bardzo był kochający, jak namiętny i
pełen żądzy. Był taki szczęśliwy.
I właśnie wtedy zjawił się Paul z jakąś kobietą. Najwyraźniej wracali
z plaży, bo nadal mieli na sobie stroje do pływania. Kobieta owinęła się
sarongiem wokół bioder, miała piasek na stopach, a jej twarz zdobiły
okulary przeciwsłoneczne oraz promienny uśmiech.
– Zostawiłam go.
– Wiedziałem, że nie zajmie ci to dłużej niż tydzień. Co chcesz teraz
zrobić?
– Powinnam sobie pójść? – zapytała kobieta, wyciągając iPhone’a z
torby plażowej przewieszonej przez ramię.
Zapadła cisza na chwilę krótszą niż mrugnięcie oka.
– Nie chcę, żebyś odchodziła – powiedział Paul. – Właśnie mieliśmy
napić się drinka. Em, dołączysz do nas?
– Nie masz nic przeciwko? – Emma zwróciła się do kobiety.
– Ani trochę.
Otworzył drzwi swojego mieszkania. Emma patrzyła, jak kobieta
znika w środku. Paul zrobił miejsce, by puścić Emmę przodem. Mijając
go, zatrzymała się i cicho szepnęła mu do ucha:
– Jutro musimy wyjechać z Sydney. Dasz radę to załatwić?
– Dlaczego nie dzisiaj?
– Bo dzisiaj będziemy zajęci.
Emma weszła do mieszkania Paula. Ten, uśmiechając się pod nosem,
podążył za obiema kobietami, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.
Siedem
Następnego dnia wyjechali razem z Sydney. Polecieli najpierw do
Londynu, przez Singapur, a później do Rzymu. Przez całą drogę
zachowywali się jak para nastolatków.
Upili się. Potrzebowała upojenia.
Uprawiali seks w ciasnej toalecie. Potrzebowała seksu.
Nie chcieli spać. Potrzebowała zachować świadomość.
Zachowywali się tak nieznośnie, że kilkakrotnie zostali upomnieni
przez stewardesy. Potrzebowała zostać upomniana.
Kiedy w końcu dotarli do swojego pokoju w Rzymie, byli
wykończeni. Emma spała przez dwadzieścia godzin bez przerwy.
Po przebudzeniu cały ogrom tego, co się wydarzyło, spadł na nią w
końcu, i to ze zdwojoną siłą. Pokój hotelowy był pusty. Paula nigdzie nie
było. Przez zamknięte okna docierały do niej odgłosy Rzymu.
Noc spędzona razem z Paulem i jego przyjaciółką w Bondi była
bardzo długa. Zaczęli od picia koktajli. Zbyt dużej ilości koktajli. A potem
przespała się z obojgiem. Pozwoliła na to, aby dotykał jej ktoś obcy.
Zrobiła wszystko, na co tylko mogła się zdobyć. Ssała, lizała i pieprzyła,
aż nie była w stanie czuć niczego. A potem znowu ssała, lizała i pieprzyła.
Kobieta przedstawiła się jako Robyn, ale Emma słyszała później, jak Paul
zwracał się do niej Gale. Była naprawdę cudowna i seksowna. Emma
jednak nie potrafiła się zatracić tak, jak to robiła wiele razy wcześniej.
Miała nadzieję, że dając upust swej lubieżnej naturze, zdoła odciąć się od
przeszłości. Lecz żadna granica nie została wyznaczona. Ani Paul, ani ta
kobieta nie nieśli w sobie obietnicy nowego początku. Emma odkryła, że
nie ucieknie od tego, co się wydarzyło. Naiwnością było myśleć inaczej.
W swoich włosach nadal czuła zapach kobiety. Przyjemne, acz absurdalne.
Żadna ilość cielesnej rozpusty nie była w stanie wymazać wspomnienia
Davida.
A teraz była w Rzymie.
I nie zostało jej nic oprócz Paula oraz kilku ubrań, które pożyczyła
od Sally. Co prawda miała pieniądze na koncie, ale wymaszerowała z
domu bez torebki i portfela. Rozwiązanie tego problemu zajęłoby dni, o ile
nie tygodnie.
Dlatego była całkowicie uzależniona od dobrej woli Paula.
Wygrzebała się z łóżka i chwiejnym krokiem przeszła po
marmurowej podłodze do okna. Wyjrzała na zewnątrz, ale nie ujrzała
żadnego zapierającego dech w piersiach widoku. Przynajmniej w pokoju
było ciepło. Powlekła się ospale w poszukiwaniu łazienki i wanny.
***
Siedziała nago na brzegu łóżka, gdy nagle do pokoju wkroczył Paul.
Miał ze sobą torbę z zakupami.
– Nie podniecaj się za bardzo. Nie miałem zamiaru dobierać ci pełnej
garderoby. Spisałem rozmiar jeansów, które pożyczyłaś, oraz twojej
bielizny, a potem kupiłem ci dokładnie takie same. Żebyś miała co na
siebie narzucić. Aha, i jeszcze płaszcz. Na zewnątrz jest strasznie zimno.
Emma zachęciła go gestem, by do niej podszedł.
Położył torbę, zdjął kurtkę i wykonał jej polecenie.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nie ma za co. Musiałem coś zrobić. W końcu oddałem twoje
ciuchy do pralni.
– Zauważyłam.
– Ale jeżeli mam być szczery, teraz żałuję, że kupiłem ci ubrania.
Podobasz mi się nago.
Ukląkł przed nią. Emma początkowo chciała go odtrącić, ale nie
mogła się na to zdobyć. Czuła się dziwnie. Krucha. Zmęczona. Powolna.
Przepełniona tęsknotą. Gdy tylko wszedł do pokoju, pragnęła tylko tego,
aby znalazł się blisko niej. Chciała, żeby odgonił jej smutek.
Kiedy położył ręce na jej kolanach i rozsunął je delikatnie, po jej
ciele przebiegł dreszcz.
– Nie możesz opuścić tego pokoju nago. – Pchnął ją lekko na łóżko.
– Mogę zrobić z tobą, czego tylko zapragnę. Jesteś setki kilometrów od
domu. Bez grosza. Bez ubrania. Całkowicie bezbronna.
Pochylił głowę i zbliżył usta do jej ud.
Emma zamknęła oczy.
Całował delikatnie wewnętrzną stronę jej ud, przesuwając się coraz
wyżej i wyżej. Drażnił ją i kusił swoją bliskością. Objął dłonią jej lewą
pierś, po czym koniuszkami palców zaczął zataczać kręgi wokół sutka.
Każdy jego dotyk sprawiał, że drżała na całym ciele.
Wszystkie ich ostatnie stosunki były gwałtowne, szaleńcze,
rozgorączkowane. Pieprzył ją praktycznie bez żadnej gry wstępnej. Albo
ograniczał się do minimum. Zdążyła zapomnieć, że potrafi być czuły.
Odpłynęła, zatapiając się w pościeli. Przestała myśleć, skoncentrowała się
tylko na jednej rzeczy – na zmysłowych ruchach jego języka.
Był delikatny. Objął ustami jej wargi sromowe i zaczął je lizać. Raz
za razem, nieustannie. Pieścił językiem łechtaczkę. Emma jęczała. Nie
chciała żadnego udawanego oporu, żadnych gierek. To, co robił, było tak
przyjemne, że pragnęła się tym cieszyć i napawać.
Paul chwycił jej pośladki i uniósł lekko, jednocześnie zanurzając
język w jej wnętrzu. Dotyk jego ust wypełniał ją bezgranicznie.
Emma wyobrażała sobie, że kochanek jest w niej. Na niej. Napierała
na niego, rozkładając szerzej nogi i zachęcając go, by pieprzył ją jeszcze
mocniej. Czuła jego ciężar, żar jego rozpalonych pocałunków.
Ale Paul nadal klęczał, tylko teraz dla odmiany ssał jej łechtaczkę.
Wsunął w Emmę palce. Szukał tego specjalnego miejsca, które tak bardzo
lubiła. Nagrodziła go wdzięcznym mruczeniem, gdy je odnalazł. Jego
język znowu natarł na łechtaczkę, a palce masowały gorące wnętrze
kochanki. Rytmicznie poruszała biodrami. W wyobraźni już go pieprzyła.
Siedziała na kutasie, którego znała całe swoje dorosłe życie. Ujeżdżała go,
kołysząc biodrami.
Paul poczuł jej rękę w swoich włosach. Przycisnęła jego głowę
jeszcze bliżej do siebie. Coraz intensywniej poruszał palcami. Ruchy jego
języka stały się jeszcze śmielsze. Jej ciało drżało pod wpływem pieszczot.
Oddech przyspieszył gwałtownie, wiła się, miażdżyła go udami. Zacisnęła
pięść, łapiąc go mocniej za włosy, po czym jej ciałem wstrząsnęło
niepohamowane szarpnięcie.
– O kurwa! O kurwa! O kurwa!
Przyciągnęła go jeszcze mocniej. Jej uda trzymały go w niewoli.
Naparła swoją cipką na jego twarz… i doszła. Orgazm był niesamowity.
Intensywny. Nie opuszczał jej. A kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać tej
ekstazy, odepchnęła go od siebie. Leżała na łóżku, a jej ciałem wstrząsały
kolejne spazmy rozkoszy.
Paul rozebrał się i cicho wśliznął do łóżka. Położył się koło niej.
Wiedział, co jej zrobił, widział dreszcze przebiegające po jej skórze.
Naparł na nią swoim ciałem. Jego członek był twardy. Emma nie
reagowała, jakby obojętna na to, co robił. Uniósł jej prawą nogę i
przerzucił sobie przez biodro.
***
Miała zamknięte oczy. Leżała bez ruchu. I właśnie wtedy poczuła,
jak wchodzi w nią jego kutas. Z jej ust wyrwał się długi, zmysłowy jęk.
Jego kutas był gruby, nie długi. Wypełniał ją całkowicie. Znała go i
uwielbiała. Dobrze wiedziała, co potrafi z nim zrobić. Po szczytowaniu,
którego właśnie zaznała, chciała, żeby go użył. Chciała, żeby ją pieprzył,
żeby pieprzył ją dobrze, z całych sił, bez końca. Zostałaby w tym pokoju
na zawsze, gdyby tylko obiecał, że nigdy nie przestanie.
***
Ale Paul był tylko jej kochankiem. Nie mężczyzną. Nigdy nie
mógłby nim być.
Przez dwa tygodnie Emma pławiła się w luksusie kłamstw, które
wspólnie nagromadzili. Z pomocą rodziców mieszkających w Sydney
udało się jej rozwiązać kwestię finansów. Była teraz w stanie korzystać ze
swojego konta. Kupiła sobie więcej ubrań, ale i tak większość czasu
spędzała w pokoju, naga, razem z Paulem. Byli namiętni, zaspokajali
siebie nawzajem, byli niczym dzikie zwierzęta, a potem znów łagodnieli.
Nie śpieszyli się, budowali intymność. To było zmysłowe oderwanie od
rzeczywistości, które nigdy nie miało dotknąć głębi ich serc. Wakacje od
prozy życia.
Paul przebudził się pierwszy. Powiedział, że powinni zrobić krok do
przodu, pojechać dalej, i kiedy to mówił, naprawdę wierzył, że będą
kontynuować tę przygodę razem. Nowe miasto. Nowy kraj.
Ale już następnego dnia zdał sobie sprawę, że wcale nie chce, aby
mu towarzyszyła. Nie przestał jej kochać – wręcz przeciwnie, kochał ją
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Cieszył się, że mógł być przy niej,
kiedy naprawdę tego potrzebowała, że ją uratował. Był wdzięczny, że ich
wspólny wyjazd przypominał cudowny sen. Tylko że nad tym snem
zawisły ciemne chmury, gdy dotarło do niego, że jego miłość jest
nieodwzajemniona. A przynajmniej nie w taki sposób, na jaki liczył.
Siedzieli w kawiarni, kiedy zdecydował, że nadszedł czas, by
zburzyć tę iluzję. Obiecał sobie, że nie da po sobie poznać, ile ta decyzja
go kosztuje. Rozegrał to spokojnie, udając beztroskę. Uwolnił ją i
pozostawił bez żadnych zobowiązań.
– Jest w nas coś takiego, Emmo, że najlepiej nam razem tylko
podczas skradzionych chwil, kiedy doznajemy dreszczyku emocji. –
Podniósł filiżankę do ust i upił łyk kawy. Emma obserwowała go uważnie
i miał nadzieję, że nie zauważy, jak bardzo drży mu ręka. – Ta skradziona
chwila trwa już za długo.
I to było wszystko. Emma doskonale wiedziała, co miał na myśli. To
było dla niego typowe, pomyślała. Gdy tylko wypowiedział te słowa, było
jasne, że to koniec i że za kilka dni już go nie będzie. Wróciła do hotelu
sama, wrzuciła swoje ciuchy do torby i odeszła.
Przez następny tydzień Paul mieszkał w pokoju, który tak niedawno
dzielił z kochanką. Trwał w tym pięknym śnie jeszcze przez jakiś czas,
walcząc z targającymi nim emocjami. Ostatecznie jednak wsiadł na pokład
samolotu i opuścił Włochy.
Ona zaś ruszyła do Florencji i przez następne miesiące – grudzień,
styczeń, luty – podróżowała po północnych Włoszech. Z plecakiem
odwiedziła San Gimignano, Pizę, Lukkę, Genuę, Turyn, Mediolan, Padwę,
Weronę, Wenecję… po czym skierowała się na południe, do Bolonii,
Rawenny, Urbino i z powrotem do Rzymu oraz Neapolu…
Włochy zimą nie były atrakcyjne dla turystów, więc nie wydała dużo
pieniędzy. Nie spieszyła się. Nocowała w hotelach. Przyłączała się do
innych wędrujących kobiet. Pozwalała sobie na podwózkę
wypożyczonymi samochodami albo jeździła pociągami. Czasami też w
ramach oszczędności spała z jakąś kolejną napotkaną globtroterką w
jednym łóżku. To były krótkotrwałe, korzystne dla obu stron przyjaźnie.
Zobaczyła wszystkie zabytki. Ociągała się, wałęsała po miastach,
rozkoszowała leniwym trybem życia. Kosztowała lokalnego jedzenia i
starała się unikać mężczyzn. Miała dosyć mężczyzn. Miała dosyć ich
pożądania. Dosyć.
Osiem
Otranto leżało u kresu jej włoskiej włóczęgi. Była wykończona. Ze
swojej podróży czerpała garściami i wyniosła tyle, ile tylko się dało.
Nastał kwiecień. Poświęcała każdy dzień, każdą godzinę na studiowanie
historii Włoch, byleby tylko nie roztrząsać własnej przeszłości. Smagana
lodowatymi podmuchami wiatru zwiedzała antyczne ruiny, katedry,
kościoły, pałace, ratusze, miasta na wzgórzach i fortece. W dusznych,
gorących galeriach obejrzała tysiące obrazów, rzeźb, najróżniejszych
przedmiotów. A nocami, leżąc w łóżku – zmęczona po trudnym dniu i z
obolałymi nogami – czytała przewodniki i książki historyczne.
Kiedy jednak przybyła do Otranto, zrozumiała, że jej podróż
dobiegła końca. Szła piechotą od dworca kolejowego w stronę starówki z
plecakiem zarzuconym na ramię. Droga okazała się dłuższa, niż
wskazywała na to mapa. Ulice były obrzydliwe i brudne: gołe palmy,
wyblakłe pastelowe kolory, ponaddwudziestoletnie, zaniedbane wakacyjne
wille i trawa rosnąca w szczelinach ulic, chodników i murów. Otranto
wyglądało niczym zapomniany kurort widmo. Jej torba była ciężka, a ona
sama zmęczona i na dodatek zagubiona w obcym mieście.
Nieoczekiwanie na końcu uliczki przepełnionej domami Emma
dojrzała wyłaniające się morze i po chwili znalazła się na promenadzie,
gdzie poczuła na twarzy powiew rześkiego wiatru. Przed nią, na
niewielkim wzgórzu otoczonym murami fortecy, rozpościerała się
starówka. Trzymając się brzegu portu, Emma powoli ruszyła przed siebie.
Przecięła po drodze wysadzany drzewami park i doszła do ogromnego,
otwartego placu, który jakby wyrastał z portu. Zbliżyła się do niskiego
murku i położyła ręce na zimnych białych kamieniach. Nie miała ochoty
na zwiedzanie katedry, chociaż według przewodnika mozaikowa podłoga
była atrakcją godną obejrzenia. Nie miała również ochoty na zwiedzanie
zamku rozsławionego przez Walpole’a. Spojrzała na północ w stronę
nadmiernie zabudowanego wzniesienia, przez co miało się wrażenie
totalnego chaosu. Zerknęła na południe na przystań, a następnie ponad
pirsem i zatoką na wschód, gdzie – według tego, co przeczytała – w
bezchmurny dzień można było dojrzeć góry Albanii. Ale tego dnia żadne
góry nie malowały się na horyzoncie. Tylko chmury oraz szare
niespokojne morze i podmuchy zimnego wiatru smagającego jej twarz.
Jej podróż dobiegła końca. Nie było nic więcej, co mogłaby robić.
Na koncie miała tyle pieniędzy, żeby kupić bilet autobusowy do Rzymu i
wrócić samolotem do Sydney. Niewiele więcej. Opuściła plac i włóczyła
się pustymi uliczkami po starym mieście w poszukiwaniu pensione. Wtedy
właśnie zobaczyła wielki zielony kosz na śmieci. Rzuciła torbę na ziemię i
otworzyła ją. Przykucnęła i wyjęła z niej wszystkie swoje przewodniki,
ulotki, rozkłady jazdy… po czym wyrzuciła je do pojemnika. Wędrując po
omacku po średniowiecznych uliczkach, znalazła w końcu tani pokój,
umyła się, zjadła kilka biszkoptów i poszła spać.
Nie minęło dużo czasu, jak zaczęła pisać. Słowa przychodziły same,
były w niej od dawna. Czuła płynącą z nich ulgę. Pisała o Davidzie. Pisała
o nim i w ten sposób ponownie wkradł się do jej serca. Tych kilka
pierwszych nocy było najcięższych. Wpuściła go z powrotem. Patrzyła mu
w oczy godzinami i nie przestawała płakać. Ale pisanie wiele zmieniło w
jej uczuciach. Im więcej pisała, tym więcej potrafiła zobaczyć.
***
Dwa miesiące później Emma nadal była w Otranto. Dni płynęły
jednostajnie. Żyła skromnie. Pieniądze, które zarabiała na konwersacjach z
Sylvią, nie pokrywały w pełni jej wydatków, ale dzięki temu miała powód,
by wciąż odkładać swój wyjazd. Jedna z przyjaciółek Sylvii wynajęła jej
pokój w swoim apartamencie. Kobieta była stara, miała ponad
siedemdziesiąt lat. Jej dzieci mieszkały na północy, a stado wnucząt
rozpierzchło się po świecie.
Emma spędzała w samotności długie godziny w swoim pokoju.
Ponownie przeczytała trzy książki, które woziła z sobą w plecaku. Portret
Damy pochłonęła kilkakrotnie. Nie potrafiła ruszyć do przodu. Za każdym
razem, kiedy pytała samą siebie, czego tak naprawdę chce, znajdowała
tylko jedną odpowiedź. A było to coś, czego mieć nie mogła.
Więc została i każdego popołudnia wychodziła do pracy. Pokój był
tani, jednak poza miastem i w bardzo ponurym sąsiedztwie. Spacer do
centrum Otranto nie był wprawdzie długi, ale wpędzał ją w depresyjny
nastrój. Mogłoby się wydawać, że współcześni włoscy architekci postawili
sobie za punkt honoru, by się odciąć od niesamowitych przykładów
architektury pozostawionych przez ich przodków. Emma szła zwykle
prosto w stronę morza, a potem maszerowała wzdłuż wybrzeża. Z każdym
krokiem w stronę starówki otoczenie stawało się coraz bardziej przyjazne.
Odnosiła wrażenie, że wpływy i opieka lokalnych władz sięgały tylko tam,
gdzie docierały dolary turystów. A niewielu z nich zapuszczało się poza
stare miasto.
Z każdym kolejnym dniem Otranto budziło się z zimowego snu.
Powoli otwierały się nadbrzeżne kafejki, ludzi ciągnęło ku wodzie, zaczęły
się wieczorne spacery i promenada ożyła. Na ulicach pojawiało się coraz
więcej młodzieży. Emma nie miała pojęcia, gdzie ukrywali się przez
ostatnie miesiące, ale bardzo cieszyła się na ich powrót. Stali na
promenadzie przy plaży, rozmawiając, paląc, flirtując i śmiejąc się. Byli
głośni i gwałtowni, słodcy i czuli, wulgarni i nieokrzesani. Czuła na sobie
wzrok młodych dziewcząt, gdy mijała je na deptaku. Ich spojrzenia były
śmiałe, dociekliwe, kryły w sobie niemą groźbę. I Emma instynktownie
wiedziała, że musi trzymać nerwy na wodzy, prezentując beztroskę i
opanowanie. Wypinała do przodu pierś i czuła, że przesadza, kiedy
zmieniała naturalny rytm swojego kroku. Było w tym coś pierwotnego.
Skierowana na nią uwaga na nowo rozbudziła w jej żyłach gorącą krew.
Od kiedy opuściła Rzym, żyła przecież w ascezie.
Pewnego dnia, po tym jak została w pracy dłużej niż zazwyczaj,
wracała do domu wzdłuż wybrzeża. Nocne powietrze było ciepłe i niemal
całe miasto wyszło na ulice, by świętować nadejście lata. Mieszkańcy
zgromadzili się przy Promenadzie Bohaterów, dużym placu, który Emma
odkryła zaraz po przyjeździe, gdy wtopiła się w tłum i spacerowała po
mieście bez żadnego konkretnego celu. Trudno jej było opuścić to miejsce
tak pełne życia w ten wieczór. Nie przeszkadzały jej nawet niczym
niesprowokowana uwaga mężczyzn i ich natarczywe spojrzenia.
Nim podjęła decyzję o powrocie domu, latarnie uliczne rozbłysły, a
ociągający się zmierzch powoli przechodził w noc. Im bardziej oddalała
się od starówki, tym mniej przechodniów mijała na ulicy. Promenada
sprawiała teraz wrażenie opuszczonej. W pewnej odległości przed sobą
Emma dostrzegła grupę ludzi stojących przy latarni. Wiedziała, że będzie
musiała koło nich przejść. Zobaczyła, że jeden z mężczyzn podniósł wzrok
i zaczął jej się przyglądać. Po chwili musiał szepnąć coś pozostałym, bo
gdy na nią wskazał, wszyscy się odwrócili i zaczęli się w nią wpatrywać.
Teraz była już pewna, że grupa składała się z ośmiu mężczyzn i nie było
wśród nich żadnych kobiet. Liczyła przynajmniej na obecność choć jednej
kobiety. Zaczęli coś do niej wykrzykiwać, zanim jeszcze się do nich
zbliżyła. Nie rozumiała ani słowa z tego, co do niej mówili, ale jej
wewnętrzny system obronny alarmował, że powinna poszukać innej drogi
do domu. Zeszła na lewą stronę chodnika, byle dalej od nich. Nie było to
mądre posunięcie. Jeden z mężczyzn podbiegł i przeciął jej drogę.
– Gdzie idziesz? – zapytał po angielsku.
Emma odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę, z której przyszła.
Na drodze stanął jej drugi mężczyzna.
– Bella, pogadaj z nami – powiedział ten pierwszy, łapiąc ją za
ramię.
Emma wyrwała się z jego uścisku.
– Spierdalaj!
– Och. Spierdalaj? Nie za miłe.
Mężczyźni, z których każdy miał nie więcej niż dwadzieścia,
dwadzieścia pięć lat, zdołali otoczyć ją ciasnym kręgiem. Żaden z nich się
nie uśmiechał. Jeżeli miała ich jakoś określić, to sprawiali wrażenie
znudzonych.
– My cię odprowadzimy, si? Niebezpiecznie – powiedział
najmłodszy z grupy. Palił. Inny zrobił jej zdjęcie swoim telefonem. Flesz
zaskoczył i ją, i pozostałych. Wymienili kilka zdań po włosku, po czym
zarechotali obrzydliwie. Ten złowieszczy śmiech zmroził jej krew w
żyłach.
– My zabierzemy cię do domu. My porozmawiamy. Ty nas polubisz.
Nie źli chłopcy. Jestem Maurizio – przedstawił się pierwszy chłopak,
uśmiechając się chytrze. Próbował się pochylić i pocałować ją w oba
policzki, ale Emma odsunęła się. Z twarzy Maurizio momentalnie zniknął
uśmiech.
– Chodź na drinka – zaproponował chłopak, znowu łapiąc ją za rękę.
– My nie źli chłopcy.
Emma usłyszała, że od strony promenady zbliża się skuter. Wyrwała
się i pobiegła w jego stronę, stając mu na drodze. Ten najpierw zwolnił, a
potem się zatrzymał.
– Marco, come stai? – krzyknął chłopak w stronę mężczyzny na
skuterze.
Mężczyzna imieniem Marco przeniósł spojrzenie z Emmy na grupę
chłopaków. Nie potrzebował żadnych dodatkowych informacji.
Gestem pokazał jej, że ma siąść za nim, a Emma nie wahała się ani
chwili. Jego spojrzenie wydało jej się uczciwe. Mógł mieć około
trzydziestu lat. Nie miała wielkiego wyboru. Przerzuciła nogę przez
maszynę, objęła go w pasie i bez zbędnych słów ruszyli.
Emma była zbyt przerażona, aby zwrócić uwagę, dokąd jechali, ale
niedługo po czmychnięciu agresywnej grupie Marco zatrzymał skuter. Byli
pod jej budynkiem.
Zeszła z motoru, roztrzęsiona na nowo przez ten niespodziewany
zwrot akcji.
– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – zapytała.
Patrzył na nią, uśmiechając się ciepło.
– Otranto. Każdy zna każdy – powiedział łamanym angielskim. – Ty
okej?
Emma przytaknęła.
– Bene. Ciao.
I po chwili już go nie było.
***
Kilka następnych dni było dla Emmy dziwnym czasem. Czuła, jakby
wynurzała się z gęstej mgły. Dotychczas była zbyt zajęta sobą, aby
dostrzec, że Otranto to naprawdę mała miejscowość. Dopiero teraz zaczęła
zauważać, że na ulicy mijają ją te same twarze. Turyści, którzy nagle się
pojawiali, tworzyli pewną iluzję dla oka. Sprawiali, że wydawało jej się,
że miasteczko było większe niż w rzeczywistości. W ciągu dnia Otranto
nadmuchiwało się i pulsowało od korowodu przyjezdnych. Ale uważnie
obserwując tłum, dostrzegała mieszkańców powtarzających te same
czynności. Sklepikarzy, robotników w porcie, rybaków, strażników przed
bankiem, księży, sprzątaczy, ludzi, którzy codziennie rankiem wychodzili
do pracy z tych samych budynków opatrzonych metalowymi tabliczkami z
numerem domu, by wrócić do nich wieczorem. Kiedy wszystkie autobusy
odjeżdżały, a ostatni pociąg do Brindisi wytaczał się z dworca, to właśnie
ci ludzie zostawali na miejscu.
Pewnego dnia zobaczyła nawet Maurizio, jej niedoszłego oprawcę,
który siedział na murku przed zamkiem z dziewczyną na kolanie. Gdy ich
mijała, skinął jej na przywitanie. Zaciekawiona dziewczyna obejrzała się
za nią i obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem, po czym odwróciła się, by
prawdopodobnie wygłosić swojemu wybrankowi długie kazanie.
No i niczym spod ziemi wyłonił się Marco. Nagle osoba, na którą nie
zwróciła uwagi nigdy wcześniej, zdawała się być wszędzie. Emma
widziała go, jak wchodził do delikatesów. Obserwowała, jak przejeżdżał
na skuterze przed sklepem Sylvii. Przesiadywał ze znajomymi w
kawiarniach na promenadzie. On również ją dostrzegał. Jego oczy były
spokojne, gest przywitania stonowany, a uśmiech ciepły. Ale ani razu nie
próbował z nią porozmawiać czy flirtować, jak zrobiłaby to większość
Włochów.
I tak, po kilku przypadkowych spotkaniach Marco zniknął jej z oczu.
Emmie zaczęło brakować jego uśmiechu. Wyglądało, jakby zapadł się pod
ziemię. Wmawiała sobie, że tak naprawdę wcale go nie szuka, ale jej
spacery po starym mieście stawały się coraz dłuższe, a obserwacje coraz
bardziej staranne. Zaczęła postrzegać starówkę jak jedną wielką strukturę,
ogromną posesję z wieloma pokojami. Coraz lepiej poznawała wąskie
korytarze, które przecinały starożytne place.
Najbardziej uczęszczane przejście stanowiło połączenie między
zamkiem a katedrą. Emma wynurzyła się z uliczki mniej więcej w tydzień
po całym zajściu i wkroczyła na mały plac przed świątynią. Od razu
dostrzegła Marco po drugiej stronie placu. Siedział w promieniach słońca
na stołeczku przed szkicownikiem zawieszonym na niedużej sztaludze.
Naprzeciwko niego, na identycznym stołeczku, siedziała kobieta o bujnych
kształtach. Kilka kroków dalej jej mąż z uporem studiował mapę. Emma
nawet przez moment nie wątpiła, że mężczyzna jest jej mężem, ponieważ
mieli na sobie identyczne, wyblakłe żółte kurtki. W ciągu dnia plac nigdy
nie świecił pustkami. Zdawało się, że każdy turysta musiał obowiązkowo
obfotografować nudną, surową fasadę katedry. W tej chwili grupa około
dwudziestu podróżnych niezmordowanie uwieczniała świątynię ze
wszystkich możliwych stron i pod każdym możliwym kątem.
Emma podeszła dosyć blisko bez przyciągania uwagi Marco. W
skupieniu pokrywał kartkę kolejnymi kreskami. Gdy w końcu podniósł
wzrok, aby przyjrzeć się swojej modelce, spostrzegł Emmę. Uśmiechnął
się, ale nie przerwał swojej pracy. Emma okrążyła go i stanęła za nim, by
obejrzeć jego pracę. Na papierze przeobraził on proste, okrągłe oblicze
kobiety w istotę emanującą pięknem. Emma nie miała wątpliwości, że
miała przed sobą tę samą osobę – każdy, kto ją znał, rozpoznałby ją na tym
portrecie – jednak niemożliwym było, aby kiedykolwiek wyglądała tak
pięknie jak na tym szkicu.
Gdy uważnie studiowała zaskakujący rysunek, Marco nagle
podmienił go na inny i Emma wybuchnęła gromkim śmiechem, zanim
zorientowała się, że powinna się powstrzymać. Przed sobą miała
karykaturę kobiety. Spojrzała w drugą stronę i starała się stłumić śmiech
udawanym kaszlem. Ale na to było już za późno, mleko się rozlało.
Kobieta wstała i zażądała, by Marco pokazał jej rysunek.
Marco również podniósł się z miejsca. Swą łamaną angielszczyzną
zaczął wyjaśniać, że pokazał Emmie zabawny obrazek. Wyciągnął
narysowany wcześniej szkic, przedstawiający karykaturę jakiegoś innego
klienta, po czym pokazał jej emanujący pięknem portret. Szkic ją
zachwycił. Do dyskusji włączył się również milczący dotychczas mąż.
Emma zauważyła, że Marco był od niego niższy. Pieniądze przeszły z ręki
do ręki i para ruszyła dalej ze zwiniętym obrazem przewiązanym wstążką,
oboje udobruchani i zadowoleni z usługi.
Kiedy Marco skończył transakcję, zauważył, że miejsce kobiety na
stołeczku zajęła Emma.
– Nie, nie! – zaprotestował z uśmiechem na ustach.
– Dlaczego nie?
– Nie, ja nie rysuję ciebie – powtórzył. Pochylił się do przodu i
nagryzmolił coś na kartce, po czym podniósł ją ze sztalugi i podał ją
Emmie. Była to karykatura kobiety, a dodany napis głosił wielkimi
literami: ZBYT ŚMIESZNE.
– Czy to dla mnie?
– Tak.
– Dziękuję. Teraz narysuj mnie.
– Nie, nie, nie – powtarzał, machając dłońmi na wysokości swojej
twarzy.
Emma zaśmiała się.
– Dlaczego nie?
– Nie, nie.
Spoważniała i zaczęła mu się przyglądać, próbując odgadnąć, jakie
uczucia malują się na jego twarzy. Odwzajemnił jej spojrzenie i przez
chwilę patrzył jej prosto w oczy. To Emma pierwsza opuściła wzrok.
– Mój angielski… niedobry. Ja nie rysuję ciebie. To praca. Lavoro.
Praca. Ja malarz.
Emma nie rozumiała.
– Ja pracuję bar. Ja pracuję łódź. Ja pracuję rysuję. Ja pracuję Club
Med. Ale ja malarz. Capito? Widzisz?
Emma pokręciła głową.
– Pokażę ci. Ty idziesz?
– Teraz?
– Ja pracuję teraz. Później?
Emma przytaknęła. Był pewny siebie, ale nie przesadnie. Nie miał w
sobie tej nerwowości tak typowej dla włoskich mężczyzn, których
dotychczas spotkała na swojej drodze. Wyczuwało się jego wewnętrzny
spokój. I chociaż dał jej wyraźnie do zrozumienia, że uważa ją za
atrakcyjną, nie naciskał, aby zaakceptowała jego zaloty.
– Tutaj. Później? Dwie godziny?
Emma ponownie przytaknęła i wstała. Gdy oddalała się w stronę
portu, czuła się lekka i beztroska. Ostatnio nie spała najlepiej. Za dużo
czasu spędziła sama. Kiedy dotarła do kolejnego placu, pomyślała o
Davidzie. O wyrazie jego oczu, kiedy powiedziała mu, że nie była z nim
szczera. Chciał, żeby mu wybaczyła, ale jednocześnie dał jej do
zrozumienia, że sam nie zdoła wybaczyć. Czy starał się ją odszukać?
Stanęła nad brzegiem morza, a jej twarz była wilgotna od świeżej bryzy.
Nie rozmawiała z Davidem od czasu, gdy opuściła ich dom. Do tej pory
nie kupiła nowego telefonu. Nie sprawdzała skrzynki e-mailowej. Jej
wiadomości nie były przekierowywane. Nie dała mu drugiej szansy.
Ale kochała go. Kochała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Do tej pory powstrzymywała się przed wypytywaniem rodziców o
to, co się dzieje z Davidem. Komunikowała się z nimi z budek
telefonicznych. Zapewniała ich, że wszystko z nią w porządku i że
niedługo wróci. Nie naciskali. Nigdy. Matka nie należała do tego typu
nadopiekuńczych rodziców, a ojciec wiedział, że dopytywanie nic nie da.
Zawsze szanowali jej decyzje. Matka w ramach planu awaryjnego
przekazała jej numery telefonu i adresy rodziny z Danii oraz przelała kilka
tysięcy dolarów na konto. Emma odmówiła używania tych pieniędzy.
Zostały jednak na koncie, tak na wszelki wypadek.
Teraz, kiedy wyzbyła się z życia wszystkiego, co uznawała za
zbyteczne, tak naprawdę nie potrzebowała niczego. Patrząc na to z tej
perspektywy, David jawił się jako człowiek przywiązany do konkretnego
miejsca na ziemi, reprezentujący styl życia nastawiony na akumulację dóbr
materialnych. Pamiętała, jak rozpierała ją duma z ich pięknego domu.
Duma z mebli, które sama wybierała. Z prześlicznych antyków zdobytych
na licznych aukcjach. Pamiętała, jak pieszczotliwym ruchem dotykała
skrzyni biegów swojego bmw, dębowej balustrady na solidnych schodach,
pamiętała dotyk jedwabnej pościeli prześlizgującej się z szelestem po jej
skórze… pamiętała to wszystko i czuła, jak robi jej się niedobrze.
Nic nie trwa wiecznie. Spojrzała w górę, na brutalne piękno murów
osławionego niegdyś obronnego miasta. Nawet te mury nie ochroniły
Otranto, dwukrotnie zostało zdobyte przez Turków. Solidność Davida,
chociaż kusząca, nie wystarczyła, żeby uratować ich związek. Została tym
skuszona, odseparowana od swojego prawdziwego ja. Była na tyle silna,
by nie mieć żadnych korzeni, by nie mieć żadnej własności, by robić to, na
co miała ochotę. Teraz była samotna, ale miała swoją wolność. Jej życie z
Davidem toczyło się na polu minowym, gdzie każdy krok groził
wybuchem. W końcu sama zaczęła wierzyć w ten czarno-biały obraz
świata. Była zbyt przerażona, by iść dalej, więc postanowiła żyć inaczej.
Ale prawdziwe życie nie toczyło się na polu minowym. Granica
między dobrem a złem zlewała się w różnych odcieniach szarości.
Niektóre czyny, powszechnie postrzegane jako złe i niemoralne, wydawały
się czasami właściwe. Ludzie również powinni próbować zdobyć się na
większą tolerancję, jeżeli chcą czynić więcej dobra niż zła. Kochała
Davida, ale wiedziała, że nie może powrócić do tamtego świata.
Wróciła na plac z katedrą.
Marco siedział na swoim krzesełku. Drugie, ustawione naprzeciw
niego, było puste.
– My idziemy teraz? – zapytał, kiedy podeszła do niego.
– Tak, teraz – powiedziała, pomagając mu złożyć puste krzesełko.
– Va bene.
Twarz Marco promieniała. Odkąd Emma go zostawiła, nie minęło
nawet pół godziny. Spakował akcesoria – długopisy, ołówki, węgiel i
jakieś szmaty – do skrzynki i złożył miniaturowe sztalugi. Następnie
wszystko, łącznie z krzesłami i sztalugą, wrzucił do ogromnej torby.
Przeszedł na drugą stronę placu i na chwilę zniknął w budynku
naprzeciwko. Wyłonił się kilka chwil później bez torby.
– Va bene – powtórzył z uśmiechem na ustach. – Ty chcesz, my teraz
idziemy, my teraz idziemy.
Emmie udzielił się jego dobry humor. Poprowadził ją w dół alejki,
wybierał przejścia na skróty, które Emma odkryła nie dalej niż dzień
wcześniej. Spodziewała się, że zatrzyma się przed jednymi z mijanych
drzwi – miała romantyczne wyobrażenie, że mieszka gdzieś na starówce –
ale nie przerywali marszu, aż w końcu dotarli do miejsca, gdzie stało
kilkanaście zaparkowanych skuterów. Odpiął łańcuch z jednego z nich.
– Ty nadal chcesz? – zapytał Emmę, która zdała sobie sprawę, że jej
mina najwyraźniej musiała zdradzać, co w tej chwili czuła. Teraz już nie
była taka pewna, czy nadal chciała mu towarzyszyć.
– Gdzie mieszkasz?
Wskazał ręką w stronę północy, mniej więcej tam, gdzie mieszkała
ona.
– Daleko?
– Si, daleko.
Zawahała się.
– My pójdziemy na drink – oznajmił i na nowo przypiął skuter. – Ja
pokażę później.
– Nie, nie. Wszystko gra. Jedźmy teraz.
– Va bene. – Ponownie odpiął łańcuch, po czym odpalił skuter.
Poczekał, aż Emma usiądzie za nim. Przerzuciła nogę przez siodełko i
objęła go w pasie, zupełnie jak wtedy, kiedy wybawił ją z opresji. Jego
zapach zniewolił ją. Nie czuła go od tamtej nocy i teraz miała wrażenie,
jakby powoli opanowywał jej zmysły. Był to bardzo atrakcyjny zapach. I
wtedy wyczuła zmianę w sposobie, w jaki go obejmowała. Dotyk jego
ciała przestał być niewinny. Ciało Marco było prężne, jego barki mocne,
ramiona muskularne.
Ruszyli i Emma ścisnęła go mocniej. Natychmiast zrozumiała, że
Marco niewiele robił sobie z przepisów ruchu drogowego. Przeciskali się
niebezpiecznie blisko między innymi pojazdami i w razie konieczności
najeżdżali na chodniki, osiągając przy tym prędkości, które wywoływały u
Emmy paraliżujący strach. Ale gdy tylko wyjechali z miasta, poczuła się
nieco bezpieczniej. Pędzili główną drogą na północ. Marco trzymał się
prawej strony i przestrzegał przepisów. Skuter chodził bardzo głośno, wiatr
smagał jej twarz i co chwila wyprzedzały ich samochody pędzące przed
siebie z zawrotną prędkością. Kraina, którą przemierzali, była płaska i
brzydka. Wszystko, co wyszło spod ręki człowieka w tej okolicy,
wyglądało na wysuszone i zepsute, przerdzewiałe i wymagające naprawy.
Ale wkrótce i to się zmieniło. Wjechali na tereny zalesione. W pewnym
momencie Marco obrócił głowę i pomachał ręką w prawą stronę, krzycząc
jednocześnie:
– Club Med. Czasami ja pracuję. – I pognał dalej.
Odbili w prawo w wąską żwirową drogę ciągnącą się pomiędzy
rzędami drzew. Podskakując na siedzeniu i chwiejąc się na wszystkie
strony, zjeżdżali w dół wzniesienia. Minęli po drodze kilka zniszczonych
budynków. Drzewa zaczęły się przerzedzać i ku zaskoczeniu Emmy po
chwili znaleźli się na skraju klifu rozciągającego się ponad lazurowym
morzem.
Marco zatrzymał skuter, ale nie wyłączył silnika.
– Piękne, nie? – Palcem wskazał w lewo, gdzie kawałek dalej stał
rząd pobielonych wapnem budynków. – Mój dom.
Emma spojrzała z zainteresowaniem we wskazanym kierunku. Ta
część wybrzeża niemal całkowicie pokryta była lasami, które schodziły
prawie do samego wybrzeża, przerzedzały się dopiero przy spotkaniu z
niskimi klifami lub odcinkami piaszczystych plaż. Jednak w miejscu,
gdzie stali, teren został zupełnie wykarczowany. Nierówna droga, którą
obrali, zjeżdżając z autostrady, biegła przez trawy i niskie krzewy,
przecinała rząd budynków i kończyła się niespodziewanie. Była to piękna,
ale samotna okolica.
Marco odwrócił się i zaczął przyglądać się Emmie. Ponieważ jej
twarz nie zdradzała żadnych emocji, a ona sama nie zadawała żadnych
pytań, wrzucił pierwszy bieg i ruszył w stronę domu.
Gdy zbliżyli się na odpowiednią odległość, Emmie wydawało się, że
dostrzegła twarz kobiety szpiegującej ich z okna najbliższego budynku na
parterze. Potem usłyszała ujadanie psa. Marco wjechał na podwórko, gdzie
w drzwiach jednego z budynków czekała na nich kobieta z dzieckiem na
biodrze. Serce Emmy przyśpieszyło.
Marco zatrzymał skuter i zanim zdążyli się poruszyć, zostali zalani
potokiem słów.
Kobieta mówiła za szybko, aby Emma mogła cokolwiek zrozumieć,
ale oczywistym było, że gospodyni nie była zadowolona z poczynań
Marco. Dodatkiem do tego niemiłego powitania był mały biały piesek
ujadający bez ustanku jak oszalały. Zza zamkniętego okna Emma
dostrzegła jego kudłaty, wykrzywiony furią pyszczek.
Marco zeskoczył ze skutera, podniósł rękę i zniżył głowę. Zaczął
przemawiać spokojnym, ciepłym tonem. Kobieta zamilkła. Dziecko na jej
biodrze patrzyło raz na nią, raz na Marco. Tylko pies nie dawał za
wygraną.
– Kim jesteś? – zapytała kobieta po włosku, po raz pierwszy
przenosząc wzrok z Marco na Emmę.
Emma zsiadła z motoru i stanęła za Marco.
– To moja siostra, Elena – wyjaśnił po angielsku Marco. – Zła, że
zostawiłem praca.
Spojrzał na Elenę, powiedział kilka słów, po czym niespodziewanie
wybuchnął śmiechem. Obrócił się do Emmy i wyjaśnił:
– Ja nie znam twoje imię.
– Emma.
– Marco to mój młodszy brat. – Głos kobiety złagodniał. – Zawsze
kłopoty. Nigdy nie robi, co mu kazano. To też jest Marco. Mój syn. Mój
mąż Giovanni jest teraz w pracy. Marco nigdy nie przywoził wcześniej
dziewczyna do domu. To interesujące. Interesujące – dodała, uśmiechając
się. – On maluje, za dużo. Nigdy czasu na nic innego. Bez pracy. Bez
pieniędzy. Bez kobiety. Maluje, maluje, maluje. On maluje ciebie?
– Nie! – zaprzeczył Marco, który koncentrował całą swoją uwagę na
tym, by zrozumieć, co mówiła po angielsku jego siostra. – Ja nie maluję
Emma.
– Dlaczego nie? Ona bellissima. Una bella ragazza. – Elena podeszła
bliżej. Zauważyła, że Emma zerka na szczekającego ciągle psa. Można
było odnieść wrażenie, że dopiero teraz usłyszała jego ujadanie. Rzuciła w
stronę kundla stanowczą komendę i natychmiast zapadła cisza. Elena
pochyliła się do przodu i pocałowała Emmę w oba policzki, po czym
podniosła do góry stoicko ciche dziecko, aby Emma mogła je również
ucałować. Pocałunek nie zmienił nawet na ułamek sekundy kamiennego
wyrazu twarzy małego Marco.
Teraz, gdy Elena już się uspokoiła, Emma musiała przyznać, że jest
atrakcyjną kobietą – grube, ciemne włosy, wielkie oczy, zgrabny nos.
Gdyby tylko potrafiła zamknąć usta! Gdy mówiła, na jej twarzy pojawiała
się jakaś dysharmonia. Jej usta były zbyt duże, a zęby wystawały do
przodu. Oczy wydawały się zagubione. Kiedy milczała, była piękna. Ale
chyba rzadko to robiła.
– Gorąco dzisiaj. Byliśmy pływać. Pierwsza kąpiel dziecka. Mare
freddo. Zimno. – Przytuliła do siebie malucha, którego twarz nie drgnęła
ani trochę. – Wejdźcie. Ja zrobię coś do jedzenia. – Nie czekała na
odpowiedź. Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała do domu.
– Ja przepraszam – powiedział Marco. – Ona kocha mnie za dużo.
– Mieszkasz z siostrą?
– Si e… nie. Ona mieszka tu. Ja mieszkam tam – powiedział i
wskazał na jeden z pozostałych budynków.
– To wszystko jest twoje? – zapytała, rozglądając się wokół. Trzy
główne budynki nie były może wielkie, ale razem tworzyły całkiem sporą
posiadłość. Do tego założyła, że wykarczowany teren wokół również
należał do ich rodziny.
– Moja siostra i ja. Moja matka è morto. Jej. Teraz nasz.
– A twój ojciec?
– Non lo so. Ja nie wiem. – Wzruszył ramionami, po czym krzyknął
w stronę domu: – Elena, mangeremo più tardi.
Wziął Emmę za rękę i poprowadził ją w stronę trzeciego budynku,
którego przeznaczenia jeszcze nie poznała.
– Ja powiedziałem jej, że my jemy później.
Puścił jej rękę, by otworzyć ciężkie drzwi budynku, który
najprawdopodobniej służył niegdyś za stodołę. Podniósł żelazną zasuwę i
otworzył mniejsze drzwi, wbudowane w drewniane wrota. Stanął z boku,
by przepuścić Emmę przodem.
– Co tam jest? – zapytała.
Marco tylko stał i uśmiechał się tajemniczo.
– Ty zobaczysz.
Wkroczyła do środka. Ogromne lustro na przeciwległej ścianie
odbijało jej sylwetkę na tle światła wpadającego przez otwarte drzwi. W
środku przywitał ją zapach farb olejnych, kurzu i terpentyny
wymieszanych z morskim powietrzem. W półmroku rozpoznała atelier.
Ogromna przestrzeń zapełniona była co najmniej pięcioma sztalugami, na
których umieszczono wielkie płótna. Nie zauważyła nawet, kiedy Marco ją
wyminął, bo nagle zaskoczył ją dźwięk otwieranych przez niego okiennic
tuż nad sufitem. Marco używał długiego drąga zakończonego haczykiem,
by odemknąć je wszystkie po kolei. W oknach nie było szyb i wraz ze
światłem do środka wpadła również morska bryza.
Wówczas Emma ujrzała płótna. Ułożone były kolejno, jedno za
drugim, na oko dwadzieścia, może trzydzieści sztuk w rzędach opartych o
ścianę. Setki obrazów w najróżniejszych rozmiarach i ani jeden nie był
wystawiony na widok. Wszystkie były odwrócone tyłem. Nawet te na
sztalugach zostały zasłonięte. Za sztalugami znajdował się tapczan, na
którym w artystycznym nieładzie leżały rozrzucone poduszki i zmięty koc.
Niska, szeroka skrzynia stojąca obok łóżka służyła za stolik. Na niej
bezładnie poniewierały się szkicowniki oraz albumy o sztuce, a pośród
tego chaosu stały kieliszek oraz zakorkowana butelka czerwonego wina.
– Ja maluję. Teraz widzisz? – Marco stanął za nią.
Nagle poczuła przepełniające ją uczucie szczęścia. Podjęła ryzyko.
Zaufała mu w momencie, kiedy zdecydowała się usiąść z nim na skuterze.
I spotkała ją większa niespodzianka, niż mogła sobie wyobrazić.
– Tak, widzę. Pokażesz mi? – zapytała.
Przytaknął i przyciągnął taboret w jej stronę.
– Sedere – powiedział szorstko i zapraszającym gestem poklepał
dłonią ustawiony przed nią taboret.
Emma uśmiechnęła się.
– Tak jest, proszę pana!
– Ja maluję – powtórzył. – Ja zaczynam tutaj. – Zaczął grzebać w
jednym z działów swojej przepastnej kolekcji płócien, aż znalazł to, o
które mu chodziło. Podniósł je i obrócił do Emmy.
– Giotto. Dużo, dużo Giotto.
Emma patrzyła na replikę obrazu, który widziała w kaplicy w Padwie
– Maria i Dzieciątko Jezus na osiołku. Marco namalował ten obraz tak, jak
mógł on wyglądać na początku. Był nasycony kolorami. Następnie
pokazał jej idealną kopię Jezusa pędzla Mantegny. Przez następne pół
godziny albo i dłużej Marco przedzierał się przez swój okres renesansowy.
Emma była pod wrażeniem jego techniki i oszołomiona jakością tych
reprodukcji, ale tak naprawdę chciała zobaczyć coś, co pochodziło tylko
od niego.
– Jestem oszołomiona, Marco. Tyle obrazów – wydusiła z siebie. –
Twoja siostra miała rację. Ty musisz malować nawet podczas snu.
– Cały czas siedzi w galeriach i kościołach. Maluje, maluje, maluje.