The words you are searching are inside this book. To get more targeted content, please make full-text search by clicking here.
Discover the best professional documents and content resources in AnyFlip Document Base.
Search
Published by tzydowski, 2022-04-08 05:57:27

I była miłość w getcie / reż. Tomasz Cyz

Program do spektaklu

I BYŁA MIŁOŚĆ
W GETCIE

na podstawie książki Marka Edelmana i Pauli Sawickiej I była miłość w getcie

I BYŁA MIŁOŚĆ W GETCIE

Marek Edelman I Paula Sawicka

Reżyseria i adaptacja: TOMASZ CYZ
Scenografia i kostiumy: ANNA MARIA KARCZMARSKA
Muzyka: ALEKSANDER DĘBICZ
Choreografa: WERONIKA BARTOLD
Reżyseria światła: EWA GARNIEC
Fotografie: JACEK POREMBA
Inspicjentka: BEATA SZARADOWSKA
Producentka: ROKSANA SZMIGIERO

Obsada:
MARCIN BŁASZAK
PIOTR CHOMIK
MAŁGORZATA MAJEWSKA
ALINA ŚWIDOWSKA
JERZY WALCZAK

PREMIERA: 19 KWIETNIA 2022 R.

3

KONIECZNOŚĆ „Nienawiść jest łatwa. Miłość wyma-
ga wysiłku i  poświęcenia” – mówił

w  2005 roku Marek Edelman, lekarz,

wielki przywódca powstania w  getcie

warszawskim, uczestnik i  świadek historii. Wspólnie z  Paulą Sawicką napisał jedną

z  najpiękniejszych książek o  wysiłku życia wobec doświadczenia Zagłady. – Książkę

o miłości, o uczuciach najprostszych a w ekstremalnych sytuacjach i czasach również

koniecznych aby coś ocalić, o czymś zapomnieć, być z kimś blisko, wreszcie aby przez

jeszcze jedną chwilę przetrwać. Sam nazywał tę książkę „sprawozdaniem” a siebie „ob-

serwatorem”.

Tak wiele relacji, świadectw i sprawozdań z Zagłady powstało ale dopiero Marek Edel-
man odwołał się nie do śmierci a do miłości.

Książka I była miłość w getcie wyszła 64 lata po zakończeniu II wojny światowej. Po-
zwalała nam poznać z  imienia i  nazwiska, a  czasem jedynie z  imienia tych, których
widział, których spotykał, którzy szukali chwili zapomnienia i których on zapamiętał,
choćby utrwalili się w jakimś strzępie pamięci. Opowiada to Pauli Sawickiej i mamy
poczucie, że jej obecność jest tu konieczna. Nie tylko słucha i  zapisuje słowa Marka
Edelmana, jest też jego emisariuszką. Niesie te słowa dalej, również teraz, kiedy jego
z nami nie ma.

Często myślę w kontekście wydarzeń paraliżujących świat o tym, jak ważne jest jego
credo. Na szczęście zdążył je nam zostawić w swoich tekstach, wystąpieniach, wywia-
dach. Myślę też o tym, jak dojmujący jest brak Edelmana. Myślę o tym, co by powie-
dział, jak skomentował, jakie i do kogo skierował przesłanie.

Tomasz Cyz zaczął próby do spektaklu I była miłość w getcie w dniu ataku Rosji na
Ukrainę. Długo planowaliśmy tę realizację, Tomek pisał scenariusz ale chyba nikt z nas
nie wierzył, że wojna, przed którą Marek Edelman tak przestrzegał, naprawdę się wy-
darzy, że jest tak blisko. Nawet trudno napisać te słowa: wojna jest. Jakże inaczej wy-
gląda teraz praca nad spektaklem, w którym każde słowo ma znaczenie, bo jest w nas
lęk, jakiego wcześniej nie było. To już nie tylko sprawozdanie z przeszłości.

Marek Edelman pisał, że najważniejsze jest życie, a jak już jest życie, to najważniejsza
jest wolność. To zdanie przyświeca pracy nad spektaklem I była miłość w getcie.

Dziękuję Pauli Sawickiej za tę książkę i inspirującą współpracę. Dziękuje Tomkowi Cy-
zowi za przedstawienie, które okazało się koniecznością, witając go zarazem w gronie
reżyserów Teatru Żydowskiego.

Gołda Tencer

4

I BYŁA MIŁOŚĆ „Dlaczego nikt mnie nie pyta, czy w  getcie była mi-
łość? Dlaczego nikogo to nie interesuje?” – mówił na

W GETCIE krótko przed śmiercią w  2009 roku Marek Edelman.
Dlatego też w książce I była miłość w getcie opowia-
da Pauli Sawickiej o  intymnych, nieraz ostatnich dla

swoich bohaterów relacjach miłosnych dziejących się

w czasie wojny w getcie. Relacjach granicznych, spazmatycznych, ostatecznych, przepełnionych nieza-

spokojonym pragnieniem, pożądaniem na granicy życia i śmierci. Bo w piekle getta mogło istnieć pięk-

no miłości. Nawet jeśli było dotkliwe, kruche, ranliwe, zrodzone ze strachu, z rozpaczy, z samotności nie

do wyobrażenia.

I była miłość w getcie to nie jest spektakl biograficzny. To fantazja, w której życie z cieniami przeszłości nie
jest koszmarem, tylko koniecznością i rajem. Jedną warstwą spektaklu jest opowieść Marka (Jerzy Wal-
czak) do Pauli (Alina Świdowska) o codzienności życia w getcie; o miłościach, konieczności bycia z kimś,
bo to daje nadzieję do życia, choćby na chwilę. Druga warstwa to wyłaniające się tu i ówdzie z zakamar-
ków pamięci Marka widma Kobiet i Mężczyzn (Małgorzata Majewska, Marcin Błaszak, Piotr Chomik), któ-
re wciąż chcą opowiadać swoją historię – albo tylko jej wariację. Oto siedemnastoletnia dziewczyna, która
wychodzi na aryjską stronę z  chłopakiem i  przez trzy miesiące się kochają, są szczęśliwi, choć wiedzą,
że któregoś dnia pieniądze się skończą i gospodarz albo ich wyrzuci, albo wyda. Albo lekarka, która po
zaginięciu męża wiąże się z mężczyznami młodszymi od siebie o kilkanaście, kilkadziesiąt lat i mówi, że
„pierwszy raz w tej samotności znalazła kogoś, była z kimś i będzie się odtąd starała być zawsze z kimś”...

Roland Barthes we Fragmentach dyskursu miłosnego – porównując katastrofę miłosną do sytuacji gra-
nicznych doświadczanych w obozach koncentracyjnych – pisał: „Czy jedna z najbardziej niewyobrażalnych
w  dziejach niegodziwości może powrócić w  błahym, dziecinnym, wymyślonym, niejasnym zdarzeniu,
które przytrafia się podmiotowi w komfortowym położeniu i które jest jedynie łupem jego Wyobraźni?
Obie te sytuacje mają jednak coś wspólnego: są panicznie dosłowne: są sytuacjami bezwzględnymi, bez-
powrotnymi: przerzuciłem siebie w innego z taką siłą, że kiedy mi go brakuje, nie mogę się pozbierać,
sam siebie odzyskać: jestem zgubiony, na zawsze”.

Historie opowiedziane przez Marka Edelmana (i Paulę Sawicką) mówią właśnie o zagubieniu, bezwzględ-
ności, dosłowności doświadczanej w getcie samotności i rozpaczy. Ale mówią też, że ratunkiem wtedy
– ratunkiem dziś – jest podejmowane raz po raz uczucie. Podejmowane ryzyko miłości. Tych historii nie
można oceniać. Tym historiom należy się przyglądać – aby nigdy nie zapomnieć, że była miłość w getcie.
Że jest miłość.

Tomasz Cyz

JAK NAPISALIŚMY 5
I BYŁA MIŁOŚĆ W GETCIE?
Odwaga? Ja nie wiem co to znaczy. Nie ma takiej rzeczy.
W twojej mentalności jest to, że robisz coś co uważasz
za konieczne, że tak trzeba zrobić. Nie dlatego, żeby

własnym ciałem zasłonić właz. A dlatego, że są koledzy
i trzeba im pomóc – to nie jest sprawa odwagi, to wynika

z przyjaźni, solidarności, zaufania, miłości.

Marek Edelman

Przez wiele lat Marek Edelman powtarzał, że ktoś powinien zrobić film o miłości w getcie,
bo to ona pozwalała trwać w  nieludzkich warunkach i  zachować człowieczeństwo. I  po
wielu latach zdarzyło się, że podczas „długiej nocnej Polaków rozmowy” wybitny Reżyser
powiedział, „Dlaczego nie? Mogę zrobić film o miłości w getcie, ale napiszcie mi coś na
rybkę”. Mieliśmy tym zachęcić jakiegoś scenarzystę. Marek Edelman nie lubił tracić czasu
i tekst Miłość w getcie zaczęliśmy pisać już nazajutrz z samego rana. Gotowy wysłaliśmy
Reżyserowi.
Czekając na werdykt kontynuowaliśmy pracę. Marek Edelman mówił, ja zapisywałam.
Wreszcie nadeszła odpowiedź. Reżyser uznał, że to co przeczytał jest „wspaniałym mate-
riałem na film, co więcej, to jest naprawdę rzecz o miłości”, przyznał jednak, że nie umie
znaleźć scenarzysty, który sprostałby temu zadaniu. To nas, o dziwo, wcale nie zniechęciło.
Pracowaliśmy dalej wcale nie myśląc o tym, że to będzie książka.
Z  laptopem na kolanach zapisywałam co mówił Marek Edelman, potem siadałam przy
biurku, żeby ten zapis, jak mówiliśmy, „uczesać”. Byłam wytrenowana, bo przez ponad
ćwierć wieku Marek Edelman mówił do mnie o przeszłości. Traktował mnie przy tym jak
osobę, dla której musi być oczywiste to, co było oczywiste dla niego. Miałam „nie być tępa”,
„być uważna”. I jeszcze wszystko pamiętać – „bo po co to wszystko do ciebie mówię?”. Starałam się, cho-
ciaż w początkach naszej znajomości oczywiste nie wszystko było. Miałam poczucie, że dostaję puzzle,
z których niczego nie daje się złożyć. Po 28 latach klocki same wskakiwały na swoje miejsca. Dzięki temu
niektóre historie, złożone teraz w całość mogłam dołączyć do naszego zbioru. „Tu strzelałem”, powiedział
kiedyś pokazując palcem w dół ulicy Mostowej, a teraz już wiedziałam, że chodzi o „biały domek”, czyli
Starą Prochownię, skąd jego oddział ostrzeliwał niemiecki posterunek w czasie powstania warszawskie-
go. Dom rodzinny na Franciszkańskiej, piwnica na Noakowskiego, nieistniejąca Komitetowa, Leszno, Pro-

6

myka, Krasińskiego, szpital Bersonów i Baumanów i inne miejsca z przeszłości zapełniały moją pamięć.
Ludzie z przeszłości – niektórych zdążyłam poznać – i to co się im przydarzyło. Teraz, na planie Warszawy
sprzed ok. 100 lat sprawdzałam układ ulic, często już nieistniejących, o których mówił Marek Edelman.
To ożywiało jego pamięć. Nagle dodawał: „po środku tego skrzyżowania był mały trawnik otoczony żela-
znym płotkiem”. Pamięć podsuwała mu obrazy, które opisywał, jakby na nie patrzył – bazar na Smoczej,
żebrzące dzieci na rogu Leszna, gęsta od ludzkiej ciżby Karmelicka, pusta Dzielna przy Pawiaku i Serbii.

„Uczesany” tekst dawałam Markowi Edelmanowi do akceptacji. Wtedy mogliśmy zaprosić na obiad Julię
Hartwig i Jacka Bocheńskiego i poddać się ich osądowi. Czytałam im nasze teksty z duszą na ramieniu.
Kolekcja opowiadań powoli się powiększała i wtedy dopiero pomyśleliśmy o publikacji. A skoro książka,
musi być tytuł. „I była miłość w getcie” zaproponowała Julia Hartwig. A Jacek Bocheński w pięknej, po-
ruszającej przedmowie, napisał: „Ten tytuł brzmi biblijnie, jakby otwierał jeszcze jedną księgę Starego
Testamentu, współcześnie dopisywaną, bo zdarzył się w naszych czasach powód, by ją dopisać.”

O tym powodzie tak mówił Marek Edelman: „Po wielkim Holokauście, po tym jak jedni ludzie stali się ofia-
rami masowego mordu, inni zostali mordercami, a jeszcze inni patrzyli na to w milczeniu i bezczynności,
nikt nie mógł pozostać niezmieniony.” I przestrzegał: „Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ukształto-
wania się pamięci zbiorowej, że można zabijać bezkarnie i na oczach świadków”. Przypominam te słowa
dziś, gdy od miesiąca na naszych oczach na Ukrainę spadają mordercze bomby.

Marek Edelman nie zwykł mówić o uczuciach, lecz dziwił się, że nikt go nie pyta czy w getcie była mi-
łość? Przecież naprawdę ważne jest nie to gdzie, którego dnia, o której godzinie coś się zdarzyło, lecz to
dlaczego coś się zdarzyło. Dlaczego matka zostawiła córce swój numerek życia, dlaczego córka poszła
z matką do wagonu, a młoda wychowawczyni z wychowankami, dlaczego ktoś zasłonił swoim ciałem
karabin maszynowy? To właśnie była miłość. To chciał nam wbić do głów i serc nieustępliwy dydaktyk
Marek Edelman.

Dlatego pod koniec życia koniecznie chciał dodać, do tego co dotąd mówił, że w getcie, w głodzie, nędzy,
chorobach, okrucieństwie, strachu, upokorzeniu była też miłość. Była ważna. I wtedy, i dziś zachowa czło-
wieczeństwo ten, kto nie jest obojętny, umie zdobyć się na miłość.

Trudno mówić o miłości, „bo to jest bardzo subtelne uczucie, delikatne – nie dotykaj go, bo się spłoszy”.
Marek Edelman sądził, że to domena poetów i pisarzy, a on przecież nie jest ani poetą, ani pisarzem. Od
poety Johana Wolfganga Goethego dowiemy się, że „Miłość zaczyna się wtedy, kiedy szczęście drugiej
osoby jest ważniejsze niż Twoje”. A od pisarza Wiesława Myśliwskiego, że „Poza miłością nie ma nic, tylko
śmierć. Miłość jest najwyższym stanem mądrości, na jaki stać człowieka.” Marek Edelman zgodziłby się
ze mną, że miłość i przyjaźń nie są poświęcaniem się dla drugiej osoby – to obowiązek, który na siebie
dobrowolnie przyjmujesz.

28 marca 2022 r.

Paula Sawicka

Płonące getto warszawskie.
„Sądzę, że jest to jedyne kolorowe zdjęcie przedstawiające płonące getto
warszawskie podczas powstania w kwietniu 1943 roku. Zostało wykonane jako

diapozytyw przez mojego nieżyjącego teścia Karola Grabskiego z Łodzi,
który ukrywał się w tym czasie w Warszawie.”
Jacek Jurczakowski, Łódź

Zdjęcie pochodzi z kolekcji Fundacji Shalom i Gołdy Tencer-Szurmiej.

8

MAREK Od najmniejszej dziewczynki, od chwili gdy stanęłam na własnych,
niepewnych jeszcze nogach wiedziałam, że cały świat dorosłych skła-

da się z Mamy, Marka, Pani Profesor Margolisowej, mamy Ali, Ali, na-

szej gosposi i dwóch „cioć”, cioci Jadwigi i ukochanej cioci Misi (obie

mieszkały w najbliższym sąsiedztwie).

My mieszkałyśmy w Łagiewnikach pod Łodzią, w domku mojego dzieciństwa, gdzie ma-
leńkie mieszkanka zajmowały osoby z personelu sanatorium przeciwgruźliczego w Ła-
giewnikach, nie pochodzące z pobliskich wiosek. A Marek, Ala i Pani Profesor mieszkali
w Łodzi.

Posłano mnie do szkoły w  Łodzi w  wieku 6 lat, bo dawno już umiałam czytać. Byłam
karmiona stołówkowym jedzeniem, które było i  tak lepsze od wszystkiego, co można
było ugotować w domu. Mama, Marek i Ala pracowali od rana do nocy i od nocy do rana
w sanatorium, swoich szpitalach i przychodniach. Nie mieli pojęcia co się działo w moim
świecie. Za to ja podglądałam ich świat spomiędzy stołowych nóg albo z kąta, gdzie po-
zostawieni sobie bawiliśmy się we trójkę, dzieci Marka i Ali, Olek i Ania, i ja. Nie pamiętam
wiele, ale wiem, że byliśmy rodziną, oni odwiedzali nas w Łagiewnikach a my ich w Łodzi.

Oni, nasi rodzice, Marek, Mama i Ala bez przerwy o czymś rozmawiali. Czasem się sprze-
czali, czasem rozmawiali przyciszonymi głosami, ale bezustannie byli zajęci. Dla nas ni-
gdy nie mieli czasu. Choć nasze dziecinne życie zorganizowane i zadbane było wzorowo
i po lekarsku, czyli byliśmy czyści, zdrowi, najedzeni, było nam ciepło, mieliśmy się gdzie
i  czym bawić, czytano nam książeczki i  spaliśmy we własnych łóżeczkach, oni nie po-
święcali nam zbyt wiele uwagi. Marek mawiał, że dzieci wychowują się same a Mama
mówiła, że dzieci wychowuje się przykładem. I oboje mieli rację. Tak właśnie się wycho-
wywaliśmy. Olek jest dziś poważnym naukowcem, Ania też robi w Paryżu coś ważnego
a ja, to ja. Gram w Teatrze Żydowskim.

Lepiej, gorzej, ale jakoś się im wychowaliśmy.

9

Marek zawsze był ważny. Może nie od początku wiedziałam, jak wielkim jest bohaterem bo jako dziecko
trochę się Go bałam. O Ali też nie wiedziałam, że jest taka wielka i ważna. O Mamie nic wtedy nie wie-
działam. Była moją Mamą, którą widywałam w  niektóre niedziele rano. Czytała mi Kubusia Puchatka
i chodziła ze mną na spacery do lasu, gdzie pod krzaczkami mieszkały leśne księżniczki z jej bajek. Długo
wierzyłam, że tam są. Czasem zdawało mi się, że widzę skrawki ich zwiewnych sukienek między zarośla-
mi albo gdzieś błysnął mi promyk z nocnej lampki przy łóżku którejś z nich. Lubiłam zasypiać pod rozro-
słymi krzakami w okolicy domu, czasem nie można mnie było znaleźć, póki sama nie wróciłam wyspana
i głodna.
W tym czasie Marek, Ala i moja Mama leczyli dzieci i dorosłych, ratowali życia, tworzyli historię i wciąż
rozprawiali o wszystkim, co zdarzyło Im się Wtedy.
Do mnie z Ich rozmów docierało niewiele. Chyba nic mnie te rozmowy nie obchodziły. A dlaczego niby
miały obchodzić?
Skąd miałam wiedzieć, że tyle się wydarzyło zanim się urodziłam skoro zamykano przede mną drzwi, gdy
o tym rozmawiano?
Potem upływało życie. Marek był zawsze. Po drugiej stronie kabla telefonicznego, w rozmowach, coraz
bardziej w otaczającej historii, coraz więcej było Go w świadomości ludzi wokół. Potem zdawało mi się, że
wszyscy Go znają. Może znali?
Ja poszłam na studia do Łodzi oczywiście, bo gdzie? Marek zarządził, że mam przychodzić w niedziele
ćwiczyć na rozklekotanym pianinie, które stało w  ich domu od nie wiedzieć kiedy. Nie znosiłam tego.
Wstydziłam się przed Nim, bo, oczywiście, nasłuchiwał. Na szczęście nie znał się na tym, czy dobrze, czy
źle gram. Wypytywał mnie o różne rzeczy, domagał się śpiewania przy stole i, jak zwykle, zawsze ktoś do
Niego przychodził, więc się szybko stamtąd przenosiłam do domu znajomej lekarki, Ich wspólnej przy-
jaciółki, który był w  sąsiedztwie. Tam mieszkałam przez pierwsze lata studiów. Jak przyjeżdżała moja
Mama i ich spotkanie zaczynało się w kuchni tej znajomej, wysyłał mnie do swojego domu po koniak.
Wejście kuchenne do Jego domu zawsze było otwarte.
A potem, gdy już byłam dorosła, bardzo dorosła, gdy Mama zaczęła bardzo chorować i właściwie co parę
tygodni ocierała się o śmierć, Marek ją z kolejnych, na pół odbytych wypraw na tamtą stronę, swoimi cu-
downymi sposobami zawracał.
Za ostatnim razem już się nie udało.
Minęło wiele lat. Uczestniczyłam w wielu spotkaniach Marka z ludźmi, którzy tworzyli historię powojen-
ną Polski, Europy, świata. Wszyscy do domu Pauli i Mirka Sawickich przychodzili ze względu na Niego.
Był w centrum. Siedział na swoim fotelu u szczytu stołu a wokół tłumy ludzi w kilku rzędach. I wszyscy

10

Był bojownikiem o życie każdego swojego pacjenta.
Czasem podejmował bardzo ryzykowne, nie zawsze
zgodne z procedurami, najtrudniejsze decyzje. Znany
był z tego, że podejmowane wojny najczęściej wygrywał.

Choć oczywiście nie wszystkie.

wpatrzeni i wsłuchani w każde Jego słowo. Cieszył się autorytetem, jakim nie cieszył się
nikt spośród znanych mi ludzi. Autentycznym. Wszyscy Go kochali. Choć bywał zły, choć
krzyczał na ludzi, wyzywał od idiotów, którzy nic nie rozumieją. Był bezkompromisowy.
Ale wszyscy wiedzieli, jakim wartościom służył, o jakie walczył z narażeniem życia i z całej
mocy. Każdy z osobna i wszyscy razem tam, wokół Niego czuliśmy się drużyną walczącą
o lepszy, sprawiedliwszy świat, o wolność, o demokrację. A On był naszym wielkim przy-
wódcą.
Co roku w dniu rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim odbywała się wiel-
ka demonstracja ludzi dobrej woli, którzy towarzyszyli Mu w  drodze od Pomnika Bo-
haterów Getta, przez wszystkie stacje po drodze do kopca na Miłej powstałego po wy-
sadzeniu się grupy powstańców z  Mordechajem Anielewiczem na czele. Tam zawsze
odbywało się składanie osobnych kwiatów i  zniczy w  wielkim skupieniu i  wzruszeniu.
Marek przez wiele lat wspinał się wraz z nami wszystkimi po schodkach na szczyt kop-
ca, gdzie stoi pomnik. Potem, gdy sam już nie mógł, zastępowały Go nasze dzieci, córki
Pauli, moja córka, dzieci Ani. Marsz kończył się na Umschlagplatzu.
Dziś nadal każdego 19 kwietnia wędrujemy tą sama drogą. Bardzo nam brakuje Marka,
Jacka Kuronia, mojej Mamy i wielu ważnych uczestników. Pamięć o Nich jest wciąż żywa
i przetrwa, wierzę w to.
Tak pamiętam tamte spotkania z  Markiem, jedynym żyjącym przywódcą Powstania
w Getcie Warszawskim oraz dowódcą rozgrywającej się przez wszystkie kolejne lata woj-
ny o lepszy świat.

11

Dzisiaj, w obliczu nowej wojny każde słowo Marka zapisane bądź zapamiętane nabiera nowej, ogromnie
ważnej i aktualnej mocy. Jego postawa i bohaterstwo niech służą nam wszystkim za wzór.
Mnie Mama dodatkowo opowiadała, jakim był lekarzem. Jak oddanym swoim pacjentom. W niedziele
przynosił niektórym, tym najbardziej chorym, przez siebie ugotowany specjalny rosół. Dyżurował przy
tych, których stanu nie był pewny całe noce, nie zważając na godziny pracy ani przydział dyżurów. Poja-
wiał się na oddziale zawsze, gdy stan kogoś z pacjentów pogarszał się nagle. Ratował przypadki uznane
przez wszystkich innych lekarzy w Polsce za beznadziejne. Jedną z pacjentek, której stan był uznany za
terminalny wyciągnął na kolejne 25 lat życia. I to ona odprowadziła Jego w ostatnią drogę, nie On ją.
Był bojownikiem o życie każdego swojego pacjenta. Czasem podejmował bardzo ryzykowne, nie zawsze
zgodne z procedurami, najtrudniejsze decyzje. Znany był z tego, że podejmowane wojny najczęściej wy-
grywał. Choć oczywiście nie wszystkie.
Każdego umierającego pacjenta starał się odprowadzać trzymając za rękę.
Moja Mama też umarła w Jego czułej obecności, za co byłam, jestem i będę Mu wdzięczna do ostatnich
moich dni i długo potem.
Mam nadzieję, że spotkam Go po drugiej stronie w tym samym co zwykle towarzystwie. Będzie tam On,
moja Mama i Ala. Będą i inni, ważni dla Niego i dla Nich.
I wszyscy, których Wtedy odprowadzał, gdy szli w swoją ostatnią podróż.
A ja może Im i tam zaśpiewam?

Alina Świdowska

Mama Aliny Świdowskiej to Adina Blady-Szwajgier, później Irena (Inka) Świdowska (1917-1993), lekarka,
łączniczka Żydowskiej Organizacji Bojowej, uczestniczka Powstania Warszawskiego. Swoje

wspomnienia I więcej nic nie pamiętam spisała pod koniec lat 80., za namową Marka Edelmana.



JEST MOJE SERCE 13

I  była miłość w  getcie to zdanie wzięte z  poezji. Ze świata poezji. Przypo-
mnijmy: według Andre Bretona i  surrealistów zadaniem poezji było szukać
miejsca, w którym łączy się wszystko, co w człowieku najbardziej sprzeczne:
najpiękniejsze z najbrzydszym, najlepsze z najgorszym, najokrutniejsze z naj-
czulszym.

Szukał tego Guillaume Apollinaire w wierszu Jest, kiedy zestawiał byty i stany
najodleglej rozsiane, zaczynając go tak:

Jest wiele małych uroczych mostków
Jest moje serce co bije dla ciebie
Jest smutna kobieta na drodze
Jest piękny domek w ogrodzie

Jest sześciu żołnierzy którzy bawią się jak szaleni
Jest dwoje moich oczu które szukają twojego obrazu…

(tłum. Julia Hartwig)

14

Co i raz zadziwiamy się, że mogą współistnieć skrajności, i wcale nie wykluczają
siebie nawzajem, skrajności, bieguny, piekło i raj, szatan z aniołem, nieszczę-
ście w  szczęściu, „dziwna radość życia w  cierpieniu” (Sandro Penna), i  zasta-
nawiamy się, czy ma to jakiś sens. Bo może po prostu tak jest, i nie ma w tym
sensu żadnego? Albo właśnie to jest samym sensem: że ludzkie życie jest tak
bardzo pojemne, aż naprawdę mieści się w nim wszystko naraz, choć wydaje
się to niepojęte?
Cud opowieści Marka Edelmana spisanej przez Paulę Sawicką, przedstawionej
teraz przez Teatr Żydowski, jest cudem świadectwa rzeczy nie do pomyślenia.
Liryczny dowód na to, że życie jest prawdziwsze od prawdy o życiu, a miłość jest
silniejsza – choć materialnie bardziej krucha – od śmierci i zniszczenia. Wyrasta
jak chwasty wśród ruin, na grobach przyjaciół i przyszłych grobach własnych.
I wciąż odkrywamy, jak bardzo powtarzalna i nieprzemijająca jest tam histo-
ria. W drugim miesiącu wojny Rosji z Ukrainą, w naszym teraz, reporterzy po-
kazywali dwoje młodych ludzi, którzy postanowili pobrać się w zrujnowanym
Mariupolu czy Buczy. Jakże on wziął ją na ręce, jak lekko i radośnie tańczyli na
gruzach powalonego miasta. On walczy, ona opiekuje się dziećmi chorymi na
raka, i  z  solidarności z  podopiecznymi ostrzygła się do gołej skóry... Jakże on
– ten zakochany żołnierz – patrzył na jej łysinę ledwie przykrytą wiankiem ze
świeżych kwiatów! Jakaż to miłość, wyrażona i niewyrażona! Jakie to zaskaku-
jące – takie uczucie i taka radość w tym bólu! Jak ludzko i nieludzko piękne…
I jest miłość na wojnie. I była miłość w getcie. I myślę, że człowiek opisany nie
według wyobrażeń, tylko spisany z prawdy wewnętrznie sprzecznego życia ja-
kim ono jest, pozwoliłby nam żyć prawdziwiej, mniej na pokaz, i odnaleźć się
wzajemnie w tym naszym prawdziwym życiu, w którym jesteśmy tak do siebie
podobni.

Jarosław Mikołajewski

15

TEATR ŻYDOWSKI IM. ESTERY RACHEL I IDY KAMIŃSKICH
CENTRUM KULTURY JIDYSZ

Dyrektorka: Gołda Tencer
Zastępczyni dyrektorki ds. CKJ: Hanna Pałuba
Zastępca dyrektorki ds. administracyjno-technicznych: Janusz Chojecki
Kierownik literacki: Remigiusz Grzela
Kierowniczka muzyczna: Teresa Wrońska

OBSŁUGA PRZEDSTAWIENIA:

Oświetleniowcy: Mariusz Jarosz (kierujący zespołem), Filip Rybarczyk, Jakub Zajda
Realizatorzy dźwięku: Jan Chojnacki (kierujący zespołem), Piotr Mroczkowski
Realizatorzy multimediów: Igor Karasek, Hubert Osmólski
Starszy brygadier sceny: Paweł Kłosiński
Montażyści: Szymon Kowalski, Przemysław Nowak, Wojciech Pieńkowski (brygadier sceny),
Piotr Piskorowski, Tomasz Tomaszewski
Garderobiane: Anna Jarosz, Aleksandra Lipka, Katarzyna Rzeszowska
Charakteryzatorki: Małgorzata Jankowska, Sylwia Malejczyk
Rekwizytorzy: Jan Grenwald, Jarosław Zalewski

Zastępca dyrektorki ds. administracyjno-technicznych: Janusz Chojecki
Kierownik działu technicznego: Hubert Osmólski
Główna księgowa: Izabella Śleszyńska
Zastępczyni gł. księgowej: Bożena Pika
Koordynacja pracy artystycznej: Maciej Kurpiewski (kierownik działu), Roksana Szmigiero
Biuro organizacji widowni: Marta Kostyra, Ewa Kozaczyńska, Olga Jagnicka (kierowniczka działu)
Dział komunikacji: Edyta Bach, Izabela Teodorkiewicz
Kierowniczka działu administracyjno-gospodarczego: Katarzyna Matuszewska
Specjalista ds. gospodarczych i konserwacji: Adam Baliński

Redakcja programu: Izabela Teodorkiewicz, Remigiusz Grzela
Korekta: Agnieszka Greiner

Projekt graficzny programu: Michał Szperling

Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich
Centrum Kultury Jidysz

ul. Senatorska 35, 00–099 Warszawa

www.teatr–zydowski.art.pl

KASY BILETOWE:

Klub Dowództwa Garnizonu Warszawa: al. Niepodległości 141 a, tel. 22 850 56 56
Teatr Żydowski: ul. Senatorska 35, tel. 22 850 64 35

Partnerzy Patroni medialni

Instytucja kultury m.st. Warszawy
i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego


Click to View FlipBook Version