The words you are searching are inside this book. To get more targeted content, please make full-text search by clicking here.

Wspomnienia Zbigniewa Szyszkiewicza 1926-2018

Discover the best professional documents and content resources in AnyFlip Document Base.
Search
Published by andrzej, 2018-11-13 06:46:22

Wspomnienia

Wspomnienia Zbigniewa Szyszkiewicza 1926-2018

58
zaburzeń świadomości, tak że zdecydowano przekazanie dziecka do kliniki chorób zakaźnych Akademii Medycznej w Gdańsku. Transport nastąpił karetką pogotowia. Z dzieckiem jechała moja żona i ja. W klinice pozwolono mi dyżurować przy Romku. Dziecko było podłączone pod tlen. Na następny dzień stan dziecka uległ znacznemu pogorszeniu , nastąpiły zaburzenia oddychania, wykonano tracheotomię , kontakt z dzieckiem był niemożliwy. W dniu 21 lutego 1966 roku Romek zmarł. Rozpoznanie postawione po sekcji zwłok brzmiało : „zapalenie mózgu o nieustalonej etiologii”. Z pomocą Gutka, który załatwił samochód na transport zwłok do Szczecinka przewiozłem zwłoki syna do domu. Pochowałem Romka na cmentarzu miejskim w Szczecinku.
Romek fotografia krótko przed śmiercią.
Po pogrzebie powróciłem do Gdańska . Studiowałem jeszcze dwa lata. W marcu 1968 roku jako następstwa relegowania z uczelni Adama Michnika oraz Henryka Szlajfera, a także protestów studenckich z powodu zdjęciu z afisza teatru w Warszawie „Dziadów” Mickiewicza, nastąpiły represje obejmujące głównie studentów pochodzenia żydowskiego. Wiece odbyły się na Politechnice Warszawskiej oraz na Uniwersytecie Warszawskim. W Gdańsku w dniu 11 marca odbył się wiec zorganizowany przeciwko polityce partii, a dnia 15 marca w największej w skali kraju manifestacji wzięło udział około 20 tysięcy studentów, robotników oraz innych mieszkańców miasta. Brałem udział w tym wiecu protestacyjnym, rozpędzonym przez Milicję i ORMO. Po tych wydarzeniach wielu studentów i obywateli pochodzenia żydowskiego zostało zmuszonych do opuszczenia kraju.
Gdy byłem na czwartym roku studiów ,Marek zdobył maturę i dostał się na studia w Politechnice Gdańskiej na Wydziale Elektronicznym. W następnym, roku 1968 na Politechnikę Gdańską dostał się również Andrzej. Oboje mieszkali w akademiku politechniki. Andrzej jednak po roku przeniósł się na Uniwersytet Gdański na wydział Ekonomiczno- przemysłowy. W roku 1972 przerwał naukę i wyjechał do pracy w Finlandii jako muzyk. Pracował tam do roku 1979 następnie przeniósł się do Szwecji , zawarłszy związek małżeński w Anją Satugangas finką.
Studia zakończone egzaminami ukończyłem w czerwcu 1968 roku. Ze wszystkich kolokwiów i egzaminów za pierwszym podejściem nie zdałem jedynie egzaminu z psychiatrii. Egzamin ten zaliczyłem za drugim podejściem. Uzyskałem Dyplom ukończenia Studiów medycznych na Wydziale lekarskim i tytuł lekarza. Dostałem nakaz pracy w Szpitalu Powiatowym w Szczecinku.


59
Dyplom
Pracę podjąłem w szpitalu na oddziale wewnętrznym ,a po pół roku na chirurgii. Praktyka podyplomowa miała trwać dwa lata. Po roku zgłosiłem chęć podjęcia pracy w dziedzinie psychiatrii. Zgłosiłem się do dr Semmlera w Wojewódzkie Przychodni Zdrowia Psychicznego i zostałem przyjęty do pracy w Wojewódzkiej Przychodni Zdrowia Psychicznego w Koszalinie. Przez okres trzech miesięcy byłem na kursie Psychiatrii Podstawowej w Poznaniu i w klinice w „Dziekance” w Gnieźnie. Następnie w Klinice Akademii Medycznej w Szczecinie byłem kolejne trzy miesiące. W ten sposób uzyskawszy podstawowe wiadomości powróciłem do Szczecinka i podjąłem pracę w Poradni Zdrowia Psychicznego . Byłem, pierwszym stale zatrudnionym psychiatrą w Szczecinku. Dotychczas dr Semmler dojeżdżał raz w miesiącu z Koszalina, a w poradni był zatrudniony felczer dawniej pracujący w szpitalu psychiatrycznym, który przepisywał leki i kierował do leczenia w szpitalach psychiatrycznych. W ogóle w całym województwie Koszalińskim tylko w Koszalinie, Kołobrzegu i Szczecinku byli zatrudnieni lekarze psychiatrzy. Województwo koszalińskie nie miało psychiatrów ani w Drawsku, ani w Miastku. ani w Człuchowie, ani w Białogardzie.
We wrześniu 1969 roku rozkazem Ministra Obrony Narodowej zostałem awansowany do stopnia porucznika w korpusie osobowym oficerów służby zdrowia w grupie lekarzy.
Specjalizację pierwszego stopnia z psychiatrii po złożeniu egzaminu uzyskałem w październiku 1972 roku. Gdy trzeba było wydać opinię sądowo-psychiatryczną , musiałem umawiać się z kolegą z innego powiatu lub województwa. Współpracowałem z lekarzem psychiatrą z Chojnic dr Jakubem Szczepankiem, później z lekarzami z Koszalina, Kołobrzegu , a w końcu z dr Dziekanem z Chojnic i dr Mazurkiewiczem ze Szczecinka , który prowadził wojskową poradnię psychiatryczną .
Początkowo Poradnia Zdrowia Psychicznego mieściła się w Przychodni na ulicy Ordona w małym pomieszczeniu na parterze. Później przeniesiono poradnię na ulicę Limanowskiego. Po wybudowaniu nowego budynku koło szpitala, gdy zapytałem gdzie jest przewidziane miejsca dla Poradni Zdrowia Psychicznego, dyrektor chwycił się za głowę i powiedział „zapomnieliśmy o tym”. Wyznaczono dwa pokoje na pierwszym piętrze obok gabinetu chirurgicznego. Nie było miejsca dla pracy psychologa, Dopiero po kilkunastu miesiącach przygotowano miejsce dla Poradni Zdrowia Psychicznego na parterze na miejscu przeznaczonym na szatnie, Adaptowani pomieszczeniaszatni, wybudowano wówczas trzy pokoje, na gabinety dla lekarza i psychologa klinicznego mgr Anny
Szczecinek :


60
Piotrowskiej oraz gabinet pielęgniarki i kartotekę. Po kilkunastu miesiącach zabudowano hol na parterze i oddano na pomieszczenia do terapii grupowej. (po 1980 roku zabrano te pomieszczenia na kaplicę.)
W poradni na Limanowskiego
Poradnia rozwijała się, zatrudniono psychologa, następnie terapeutę dla leczenia alkoholików. Zaczęło być ciasno, adaptowano pomieszczenia na poradnię odwykową dla alkoholików na terenie miasta, przy Placu Wolności, a kierownictwo powierzono mgr Krysztopanis pielęgniarce po studiach wyższych i specjalistycznym przygotowaniu na kursach. Wcześniej zajęcia z alkoholikami prowadziłem ja. W ogóle przed rokiem 1980 leczenie alkoholików było formalne, stosowano jedynie wszycie w powłoki Antikolu, a wyniki tego leczenia były bardzo nikłe. Potem powstały kluby „AA” /anonimowych alkoholików/ i dopiero wówczas można było mówić o leczeniu. Pamiętam w latach 1980 jako pierwsi w Województwie Koszalińskim mieliśmy urządzić zjazd alkoholików z całej Polski na terenie Szczecinka. Początkowo wzbudziło to entuzjazm w dyrekcji szpitala, która obiecała wynająć nam pomieszczenia na terenie świetlicy szpitalnej. Potem jednak po interwencji Komitetu Partii cofnięto nam pozwolenie na odbycie zjazdu na terenie szpitala. Udało się nam w końcu uzyskać pomieszczenia u „Przyjaciół Grodna i Wilna” przy Placu Wolności. Nie odbyło się bez zabezpieczenia miasta przed „alkoholikami”. Na Placu Wolności w pobliżu przez całą noc stał samochód z milicjantami gotowymi do interwencji. Władze miasta bardzo zdziwiły sie gdy nie było żadnego incydentu z „pijakami” nikt nie upił się, nikt nie wywołał żadnej burdy. Jeszcze na drugi rok, gdy ponownie zorganizowaliśmy zjazd „Anonimowych Alkoholików” nad jeziorem Białe to milicja dopuściła się prowokacji wywołując niepokój, lecz alkoholicy nie dali się sprowokować. Byliśmy pierwszymi w woj. Koszalińskim organizatorami grup „AA” i pierwszymi którzy otworzyli pierwsze, nowoczesne lecznictwo odwykowe. Po tych zdarzeniach rozpoczęło się właściwie pojęte leczenie odwykowe alkoholików. Przez długi okres czynnie uczestniczyłem w leczeniu odwykowym, Brałem udział w rozwoju grup „AA”.
Po uzyskaniu specjalizacji I stopnia w dniu 3 października 1972 roku, byłem także zatrudniony jako inspektor do spraw psychiatrii początkowo w Zakładzie Karnym w Szczecinku, a


61
następnie w Zakładzie Karnym w Czarnem. Dojeżdżałem do ZK raz w tygodniu prowadząc leczenie i profilaktykę odwykową ze środowiskiem skazanych. Zajmowałem się ponadto Domami Pomocy Społecznej w Czarnem i Żydowie, gdzie również dojeżdżałem raz w tygodniu.
Byłem nauczycielem w Liceum Pielęgniarstwa. Początkowo wykładałem anatomię, a następnie uczyłem fizjopatologii i klinicznego zarysu schorzeń. Ostatnio uczyłem psychiatrii i chorób nerwowych. Do szkoły szedłem na 8 rano i po dwóch lekcjach przyjmowałem w poradni. Początkowo przyjęcie mnie do pracy w szpitalu uzależniono od podjęcia się wykonywania sekcji zwłok dla celów prokuratury. Poprzednio sekcje te wykonywał dr Wysocki ordynator oddziału dziecięcego, który przeniósł się ze Szczecinka. Potem wykonywałem te sekcje dla celów prokuratury w Szczecinku przez wiele lat, aż do lat 2000.
Przez cały okres mojej pracy wysyłałem pacjentów na leczenie zamknięte do szpitala w Międzyrzeczu-Obrzycach. Było to około 200 km w jedną stronę i karetka z pacjentem wyjeżdżała na cały dzień. Musiałem z konieczności ograniczać wyjazdy pacjentów do Obrzyc. Okazało się, że ze Szczecinka było najmniej pacjentów w szpitalu psychiatrycznym w Obrzycach. Potwierdzały to panie pracujące w tym szpitalu i przyjeżdżające do kliniki psychiatrycznej w Szczecinie na szkolenia i zebrania lekarskie.
W ogóle to wbrew temu co mówili inni koledzy, nie miałem nigdy żadnego poważniejszego zdarzenia z pacjentami. Było kilku pacjentów z którymi zdarzały się konflikty na mieście i z innymi lekarzami, lecz ja znajdowałem zwykle wspólny język z nimi i nigdy nie stanowili oni zagrożenia dla zdrowia czy nawet mojego życia. Nie jest prawdą, że pacjent psychiatryczny bywa konfliktowy lub agresywny w stosunku do personelu przychodni. Zazwyczaj ufa on swemu lekarzowi i uważa, że ze strony lekarza może oczekiwać jedynie pomocy.
W lutym 1972 roku nabyłem samochód Syrenę 105, Dostałem bez trudu pożyczkę z banku Spółdzielczego i dnia 26 lutego udałem się do Koszalina po odbiór samochodu. Na drugi dzień wybraliśmy się z żoną do Gdańska gdzie na Wydziale chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej przebywał mój teść. Niestety przybyliśmy za późno. Kilka godzin wcześniej teść zmarł. Wróciliśmy do Szczecinka i na drugi dzień wraz z Antonim synem zmarłego pojechaliśmy załatwiać sprawy związane z pogrzebem teścia. Powrót z Gdańska odbywał się w warunkach pełnego zamglenia, tak że jechaliśmy jedynie po namalowanych na drodze liniach i wyglądaliśmy przez otwarte okno brzegu drogi. Na szczęście dojechaliśmy do domu szczęśliwie bez większych przygód. Po uroczystościach pogrzebowych powróciłem do pracy.
Po nabyciu samochodu wyjeżdżaliśmy często w różne rejony Polski. Jeździliśmy w Bieszczady, na Mazury, na Śląsk, kolejno odwiedzaliśmy Jasną Górę, wyjeżdżaliśmy do Zakopanego, do Nałęczowa, odwiedzaliśmy krewnych w Gdańsku. Szczecinie, Blachowni Śląskiej, byliśmy w Oświęcimiu, Krakowie, i wielu innych miejscowościach.
Kolejny samochód został zakupiony za pieniądze przysłane mi przez Andrzeja. Był rok 1976, kupiłem Fiata 125 P . Syrenę odsprzedałem szwagrowi Janowi Bohdziewiczowi, którym jeździł jego syn Waldek. Fiatem 125 P Jeździłem do roku 1994, kiedy to sprzedałem go w zamian za VW Polo. Jeździłem nim do roku 1998 . Samochód ten podarowałem swemu bratu Witoldowi, a jeździć nim miał jego zięć. Kolejnym samochodem był VW Polo Diesel 1,3, zakupiony u sprzedawcy używanych samochodów ,którym jeździłem do roku 2007. W roku 2007 wracając z Gdańska


62
zauważyłem wystawiony prze drodze używany VW Polo Diesel 1,4 , taki sam jakim jeździłem dotychczas . Zakupiłem go i posiadam do chwili obecnej.
W lipcu 1973 roku wybraliśmy się z żoną do Starych Wasiliszek w ZSRR na byłych terenach polskich , celem odwiedzenia jej rodziny tam mieszkającej. Po otrzymaniu zaproszenie od mieszkających w ZSRR i uzyskaniu zezwolenia od milicji i dostaniu wkładki paszportowej na komendzie milicji w Szczecinku pojechaliśmy pociągiem przez Kuźnicę Białystocką do Grodna. Po przyjeździe do Kuźnicy Białystockiej i po przestawieniu pociągu na szersze tory minęliśmy granicę z ZSRR. Do wagonu weszli Rosyjscy funkcjonariusze , lekarze i inne osoby. Dokładnie zamknięto wszelkie okna, ubikacje , zabroniono otwierania okien i wychylania się przez okna. Pociąg ustawiono nad specjalnym wykopem i pod pociąg oraz na dachy wagonów weszli kontrolujący żołnierze . Funkcjonariusze w wagonach przeglądali przedziały, zaglądali pod ławki na półki i we wszystkie zakamarki. Celnicy sprawdzali szczegółowo wszystkich przyjeżdżających. Do samego Grodna jechaliśmy w zamkniętych wagonach z pozamykanymi oknami i ubikacjami. W Grodnie pociąg wjechał na puste perony. Polecono nam wyjść przez bramę na zewnątrz. Stacja była zamknięta i nie wiem czy znajdował się na niej ktokolwiek. Przed bramą czekał tłum witających , taksówkarzy i inne osoby . Wynajęliśmy taksówkę, która za około 30 rubli zawiozła nas do Starych Wasiliszek. Tam w domu w którym mieszkała Regina Nasuto (krewna mojej żony) z rodziną , mężem i dziećmi zostaliśmy życzliwie przyjęci. Stanisław Nasuto mąż Reginy słynął z produkcji samogonu i częstowano nas nim obficie dając na zakąskę konserwy rybne. W ZSRR obowiązywał nas zakaz opuszczania miejscowości do której mieliśmy zezwolenie przyjazdu. Naturalnie nie przestrzegaliśmy tego zakazu i jeździliśmy do Ostryny, Lidy oraz wybraliśmy się na jeden dzień do Grodna. Odwiedziliśmy w Grodnie miejsca mojego zamieszkania, wzbudzając w mieszkających tam obecnie ludziach szczególne zainteresowania , pytano nas o warunki życia w Polsce, o to czy nie jesteśmy czasem krewnymi byłej właścicielki domu i czy nie rościmy jakichś pretensji. Naturalnie nie mieliśmy żadnych uprawnień do tego domu. Potem zwiedziliśmy jeszcze kilka zabytków, byliśmy na Starym Zamku i w muzeum tam znajdującym się. Zostaliśmy wpuszczeni do zamkniętego kościoła Bernardyńskiego gdy ksiądz dowiedział się, że przyjechaliśmy z Polski. Po pobieżnym zwiedzeniu miasta musieliśmy wracać, gdyż byliśmy tam bezprawnie. Zakupiliśmy w Grodnie złoty zegarek damski oraz złotą bransoletkę do tego zegarka. Mieliśmy być w Wasiliszkach przez dwa tygodnie, lecz po odwiedzeniu krewnych żony, wyjechaliśmy po 10 dniach do domu. Powodem tego było zbyt obfite częstowanie samogonem. Już rano po obudzeniu się syn gospodarza nalewał mi szklankę samogonu dawał kawałek słoniny i mówił „wypiom dziadzia” (wypijemy wujku), to samo było w obiad i na kolację. Dziwię się, że jednak nie byłem bardzo pijany lecz tylko „podchmielony”. W Starych Wasiliszkach był zamknięty kościół którego mieszkańcy nie pozwolili opróżnić i zrujnować , a którego pilnował pan Wydrzycki, krewny znanego piosenkarza „Niemena” zamieszkałego poprzednio w Wasiliszkach , a następnie w Polsce . Przed kościołem wystawiono ołtarz, i wierni sami bez księdza modlili się przed tym ołtarzem.
Odjazd z Grodna był również z przygodami. Zostaliśmy wpuszczeni do komory celnej, koło stacji kolejowej w Grodnie , gdzie było mnóstwo ludzi. Jeszcze nim stanęliśmy przed celnikiem obserwowałem jak z za drzwi wychodził pracownik służby granicznej i wywoływał nazwisko, a gdy wywołany zgłosił się otrzymywał rozkaz „stupaj domoj” (idź do domu) ten bez żadnych komentarzy zabierał swoje dokumenty i wychodził z komory celnej. Gdy podeszliśmy do celników ci sprawdzili cały nasz bagaż, sprawdzając czy np. w tubkach pasty do zębów niema czegoś, sprawdzili kołnierze


63
naszych ubrań, szukając złota, a gdy pokazaliśmy zakupione przedmioty ze złota nie chcieli uwierzyć, że zakupiłem oddzielnie zegarek i oddzielnie bransoletkę do zegarka. Koniecznie chcieli znaleźć jeszcze inne złote przedmioty twierdząc, że zegarek z bransoletką to jeden przedmiot , a gdzie jest drugi z wywożonych przedmiotów (można było wywieść tylko po jednym zakupionym złotym przedmiocie na osobę ) i nie docierało do nich to, że kupiliśmy zegarek i bransoletkę do niego oddzielnie. Po rozbebeszeniu naszych bagaży usłyszeliśmy rozkaz, aby szybko zabierać się i wychodzić do wagonu. Tam pomimo , że mieliśmy miejscówki kazano nam wsiadać do przepełnionego wagonu na co nie wyraziliśmy zgody i w końcu pozwolono nam wsiąść do wagonu z wolnymi miejscami do siedzenia. Powrót do Polski powitaliśmy z ulgą.
Mama przeniosła się na ulicę Reja 11. Dawne mieszkanie na Rzecznej uległo rozbiórce i wybudowano tam nowe duże bloki. Razem z mamą na parterze w dwupokojowym mieszkaniu mieszkała jej siostra Michalina. Zmarła w dniu 4 grudnia 1976 roku, miała 90 lat. . Pochowana na cmentarzu w zakupionym wcześniej miejscu w tym samym szeregu co Romek i teść. Co roku w dniu 26 lutego obchodziła mama swoje imieniny. Było tradycją, że w tym dniu zawsze chodziliśmy do mamy razem z całą rodziną, na przyjęcie imieninowe.
W grudniu 1973 roku, z okazji 25- lecia zawarcia związku małżeńskiego, odbyła się msza dziękczynna w kościele N.M.P. w Szczecinku . Uroczysta msza święta, w czasie której Biskup Koszalińsko-Kołobrzeski Ignacy Jerz udzielił nam uroczyste błogosławieństwo i oddał nas pod opiekę Matki Bożej, życząc wielu spokojnych i szczęśliwych dni.
W listopadzie 1974 roku Marek pojął za żonę Jadwigę Zdanowicz i zamieszkał w Gdańsku Wrzeszczu przy ulicy Zbyszka z Bogdańca 65. Jeździliśmy do nich często zwłaszcza w dniu 1 czerwca szczególnie po urodzeniu się dzieci. Maciek urodzony w 1978 roku i Ania w1981 roku często przyjeżdżały do nas ,głównie latem gdzie jeździliśmy nad jeziora, uczyliśmy się pływać i spędzaliśmy miło czas na zabawach z innymi dziećmi, państwa Urbanów, Bohdziewiczów i innych.
Rodzina Marka


64
W 1976 roku skontaktował się ze mną Arkadiusz Makaliński , były współpracownik z Niemiec. W 1944 roku został odesłany do Grodna do filii fabryki ze Stuttgartu. Tam pracował do chwili przyjścia bolszewików w lipcu 1944 roku. Został oskarżony przez władzę sowiecką o „współpracę z Niemcami” i skazany na 25 lat „łagru”. Był „ uratowany” przez Ukrainkę pracującą w tym łagrze, z którą zawarł związek małżeński. Obecnie mieszkał na Ukrainie w okolicach Lwowa. Poszukiwał swojej „byłej” żony , też pracującej z nami w Niemczech i wysłanej do Grodna razem z nim i kilkoma innymi pracownikami z Ekarda.
Gdy przyjechał do Szczecinka, skontaktowaliśmy się z mieszkającą w Szczecinie Felicją Zawadzką, byłą koleżanką z Niemiec, odwiedziliśmy ją. Poprzez różne kontakty dowiedzieliśmy się, że jego była żona znajduje się w Ostrzeszowie województwo Poznańskie. Po przyjeździe do Ostrzeszowa nastąpiło spotkanie z byłymi małżonkami. Okazało się , że jego „była” żona ,nie wyszła ponownie za mąż, i nosi jego nazwisko Makalińska .
Potem jeszcze przez pewien czas utrzymywaliśmy ze sobą kontakt listowy.
W roku 1980 powstała „Solidarność” . Należało do niej blisko 10 milionów członków. Odbyły się wybory do nowych związków szpitalu. Przewodniczącym został Jurek Dauglass pracujący na chirurgii. Mnie wybrano jako wiceprzewodniczącego. Rozpoczął się nowy okres w rozwoju kraju. Zaczęły się reformy, jednocześnie na skutek przyjęcia postulatów robotniczych w Gdańsku, które zakładały podwyżkę płac o 1000 zł. dla każdego, zaczęły się trudności w zaopatrzeniu. Nastąpiła szybko rosnąca inflacja. W sklepach nie było dość towarów, ceny zaczęły gwałtownie wzrastać. Na półkach sklepowych powstały pustki, dostanie potrzebnych towarów żywnościowych , a zwłaszcza mięsa stało się bardzo trudne , a nawet niemożliwe. Od października 1981 roku objęto systemem t.zw. kartek żywnościowych wiele istotnych towarów : mięso, masło, tłuszcze, mąka, ryż, mleko dla niemowląt itd. Rzadko „rzucano” do sklepów takie towary jak kawa, cukierki, czy cytryny lub pomarańcze. Stawały wówczas długie kolejki przed sklepami po „atrakcyjne” towary. Jednocześnie z inflację wzrastały płace, tak że w końcowym okresie zarabialiśmy po parę milionów złotych miesięcznie.
13 grudnia 1981 roku w nocy został wprowadzony w Polsce stan wojenny. Powodem jego wprowadzenia było ogłoszenie w radiu i telewizji możliwości interwencji zbrojnej przez państwa Układu warszawskiego . Powodem tego miało być pogarszająca się sytuacja gospodarcza w kraju. Zawieszono działalność „Solidarności” internowano wielu działaczy związkowych oraz innych osób, zwłaszcza działających w opozycji do oficjalnych władz, lub wbrew intencjom tych władz.
Na terenie naszego szpitala zawieszono działalność związku „solidarność” lecz ani przewodniczącego ani mnie nie internowano. W związku ze stanem wojennym i ograniczeniami w zaopatrzeniu w leki i inne środki medyczne nastąpił znaczny niedobór zarówno środków do leczenia jak i żywności dla chorych leczonych w szpitalu. Zaczęła się akcja pomocy organizowana przez różne kraje . Przysyłano żywność oraz leki z zagranicy. Do Szczecinka przyjechał ze Szwecji pan doktór Hieronim Medyński zamieszkały w Ystadt, z darami żywnościowymi oraz lekami dla szpitala. Przyjechała do szpitala przyczepa z lekami. W chwili przybycia darów, nie było już w szpitalu nikogo z dyrekcji. Nikt nie mógł zapewnić przybyłym miejsca na nocleg, Zwrócono się do mnie . Po uzyskaniu zezwolenie od milicji zabrałem tych ludzi do siebie. Byli z nim tak samo dwaj inni mieszkańcy Ystat. Zapewniłem im kolację oraz nocleg w swoim domu. Później jeszcze kilka razy przyjeżdżający z lekami i darami żywnościowymi Szwedzi i zawsze byli życzliwie witani przez moją żonę i mnie.


Dr Medyński i ja z żoną
Drugi ze Szwedów i my
65
Nie mogliśmy pojechać na ślub Andrzeja do Finlandii i jedynie Marek z żoną byli na ślubie. Ja z Lusią pojechaliśmy do Andrzeja i jego żony dopiero na wakacje w 1979 roku. W Polsce na wyjazd trzeba było licznych starań, uzyskać pozwolenie od Milicji Obywatelskiej, uzyskać paszport, który należało zwrócić na przechowanie do milicji. Udało się jednak wszystko pomyślnie załatwić i popłynęliśmy promem do Nynäshamn, a stamtąd do Stokholmu Fitji gdzie mieszkali Andrzej i Anja. Poznaliśmy wówczas żonę Andrzeja i spędziliśmy z nimi kilka niezapomnianych dni.
Pobyt w Sztokholmie w 1979 roku
Potem jeszcze kilka razy z żoną płynęliśmy promem do Andrzeja. W 1981 roku gdy już urodził się syn Kaj, zabraliśmy ze sobą Maciusia syna Marka. Byliśmy też po urodzeniu się Tomka drugiego syna Andrzeja. Łącznie wspólnie z żoną odwiedziliśmy Andrzeja w Sztokholmie trzy lub cztery razy.


66
Rodzina Andrzeja
Wielkanoc 1988 roku była w dniu 10 kwietnia . Przyjechali do nas ze Szwecji syn Andrzej z synowa i wnukami, byli tak samo syn Marek z żoną i wnukami z Gdańska. Święta minęły w radosnej i miłej atmosferze. Po świętach synowie wyjechali z rodzinami do swoich miejsc zamieszkania.
Zdjęcie rodziny z dnia 10 kwietnia 1988 r. /bez Andrzeja i Jagody)


67
Tak mijał czas do 21 kwietnia 1988 roku. Rano przed wyjściem do pracy skopałem część ogródka i wyszedłem do przychodni. Idąc parkiem nad jeziorem słyszałem odgłos syreny karetki pogotowia ratunkowego. Po kilkunastu minutach usłyszałem drugi sygnał karetki pogotowia ratunkowego. Po przyjściu do przychodni powiedziano mi, abym poszedł do pogotowia ratunkowego. Tam usłyszałem, że karetka pojechała do mego domu , ponieważ moja żona miała atak serca. Nie udało się pomóc żonie i zmarła ona przed przybyciem karetki. Po udaniu się do domu, zastałem tam swoją siostrę cioteczną Leonardę, która przyszła do nas odwiedzić żonę. Powiedziała mi, że Lusia przyszła z ogrodu, usiadła na kanapie i zapaliła papierosa. Nagle głęboko westchnęła i straciła przytomność. Lilka zadzwoniła po pogotowie, przyjechała jedna karetka usiłowała reanimować Lusię , wezwano drugą karetkę reanimacyjną lecz i tej nie udało się uratowań mojej żony. Zastałem zwłoki żony leżące na podłodze. Ułożyliśmy zwłoki na kanapie, Przygotowałem się do uroczystości pogrzebowych. Po umyciu zwłok, ubraniu, położeniu do trumny przygotowaliśmy pokój od ogrodu na przechowanie zwłok do chwili pogrzebu.
Pogrzeb odbył się 23 kwietnia.1988 roku. Samochód zawiózł trumnę do kościoła Mariackiego. Żałobnicy jechali wynajętym autobusem. Po mszy świętej udaliśmy się na cmentarz , gdzie obok grobu Romka złożyliśmy trumnę ze zwłokami żony. Zostałem sam, wdowcem.
Po śmierci żony zwróciłem się do mamy z prośbą aby przeniosła się do mnie i aby pomogła mi w prowadzeniu domu . Musiałem długo namawiać Ją aby wreszcie wyraziła zgodę. Nie chciała opuścić swego mieszkania. Obiecałem troszczyć się o to mieszkanie aby nie zabrano go .
Po śmierci żony zrezygnowałem z pracy w szkole pielęgniarskiej oraz w zakładzie karnym w Czarnem. Pracowałem jedynie w Poradni Zdrowia Psychicznego oraz wykonywałem badania dla celów sądowych i sekcje zwłok.
Początkowo okres po śmierci żony przebiegał smutnie lecz z czasem pogodziłem się ze stratą i powoli życie zaczęło biec normalnie. Moje siostry cioteczne swatały mi swoje koleżanki, lecz nie miałem chęci na ponowny ożenek. Mama zamieszkała ze mną , gotowała mi obiady, zajmowała się domem i nie widziałem potrzeby aby jakaś inna kobieta zajęła miejsce mojej żony.
Po roku , dwóch latach poznałem jednak panią Krystynę z Drawska, która zaczęła przyjeżdżać do mnie. Pomagała mojej mamie, zwłaszcza że ta powoli traciła siły, tak że pod koniec mama coraz częściej leżała w łóżku i wymagała coraz częściej opieki i pomocy ze strony drugiej osoby. Pani Krystyna były wówczas bardzo pomocna, opiekowała się moją mamą zwłaszcza w zakresie higieny, kąpieli i spraw związanych ze specyfiką żeńską. Tak było do roku 1995 kiedy to mama bardzo osłabła , nie wstawała samodzielnie z łóżka, każdy dotyk jej ciała powodował silne bóle, tak że w końcu musiałem mamę umieścić w szpitalu. Wynajmuję pielęgniarkę w celu zapewnienia mamie opieki w nocy i codziennie odwiedzam ją. Stan jej jednak stopniowo pogarsza się , wprawdzie przytomność utrzymuje się do ostatniej chwili. Dnia 18 lipca 1995 roku mama umiera w szpitalu.


68
Po pogrzebie mamy , pozostaję sam. Wprawdzie pani Krystyna odwiedza mnie , jeździmy razem do Gdańska do Marka, razem wyjeżdżaliśmy do Szwecji gdzie pani Krystyna miała krewną i po odwiedzenia tej krewnej zatrzymaliśmy się u Andrzeja, lecz stopniowo przyjaźń słabnie i coraz rzadziej pani Krystyna odwiedza mnie, w końcu przestaje przyjeżdżać. Odwiedzam Andrzeja często, latam samolotem początkowo z Warszawy, potem Poznania , a ostatnio z Gdańska. Święta zwykle spędzam na zmianę w Gdańsku u Marka i jego rodziny, lub u Andrzeja.
Stołuję się w jadłodajni niedaleko domu w byłym hotelu przedsiębiorstwa budowlanego przy ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Sam przyrządzam sobie śniadania i kolacje. Mieszkam sam i daję sobie radę. Do sprzątania mieszkania przychodzi dawna pacjentka z Poradni Zdrowia Psychicznego Teresa Kowalewska i dwa razy w tygodniu sprząta mi mieszkanie. Później przychodzi tylko raz w tygodniu.


69
. Po pogrzebie mamy , pozostaję sam. Wprawdzie pani Krystyna odwiedza mnie , jeździmy razem do Gdańska do Marka, razem wyjeżdżamy do Szwecji gdzie pani Krystyna miała krewną i po odwiedzenia tej krewnej zatrzymaliśmy się u Andrzeja, lecz stopniowo przyjaźń słabnie i coraz rzadziej pani Krystyna odwiedza mnie. Odwiedzam Andrzeja często, latam samolotem początkowo z Warszawy, potem Poznania , a ostatnio z Gdańska.
Stołuję się w jadłodajni niedaleko domu w byłym hotelu przedsiębiorstwa budowlanego przy ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Sam przyrządzam sobie śniadania i kolacje. Mieszkam sam i daję sobie radę.
Od roku 1992 jestem na emeryturze. Po ukończeniu wieku 65 lat kończę pracę w Poradni Zdrowia Psychicznego i Poradni Odwykowej. Jedynie pełnię obowiązki lekarza biegłego w dziadzinie psychiatrii oraz lekarza biegłego w dziedzinie orzecznictwa rentowego dla celów Sądu Pracy i Ubezpieczeń społecznych. Za wydane opinie jako biegły psychiatra , opinie dla Sądu Ubezpieczeń społecznych otrzymuję wynagrodzenia prawie tak duże jak otrzymywana emerytura. W zasadzie wystarcza to na zaspakajanie podstawowych potrzeb i nawet na pewne „zachcianki” oraz wyjazdy do Szwecji.
Ja około roku 2000
W roku 1998 byłem na zjeździe koleżeńskim byłych studentów Akademii Medycznej w Gdańsku rocznika 1962-1968. Zjazd odbył się w Jastrzębiej Górze w domu Bałtyk. Trwał trzy dni i był bardzo udany. Spotkałem się tam z wieloma kolegami ze studiów, wspominaliśmy wszystkich. Okazało się że ja byłem najstarszy z wszystkich ,choć nie osiągnąłem najwięcej w pracy zawodowej. Moich sąsiadów z pokoju w czasie studiów nie było, choć wiadomo mi było ,że obaj żyją. Zrobiliśmy dużo zdjęć , z których dwa zamieszczam w tym wspomnieniu. Na kolejny zjazd w roku 2008 (czterdziesto lecie od uzyskania dyplomu nie pojechałem, byłem zbyt słaby aby wybrać się na zjazd.)


70



71
Po raz pierwszy wyjeżdżam z pielgrzymką do Wilna w roku 2001. Jesteśmy w Wilnie przez okres trzech dni. Zwiedzamy Wilno, mieszkamy w Schronisku niedaleko dworca i Ostrej Bramy. Zwiedzamy miasto, Ostrą Bramę, Katedrę i Muzea, Górę Trzykrzyską , byliśmy na Rossie i widzieliśmy grób matki marszałka Piłsudskiego i jego serca . Na drugi dzień pielgrzymka udaje się do Trok aby zobaczyć zamek na wyspie, a ja nie pojechałem z nimi, lecz wybrałem się na samodzielną wycieczkę po mieście. Poszedłem na drugą stronę Wilii przez most „zielony” i na ulicy Kalwaryjskiej odnalazłem dom w którym mieszkaliśmy przed wojną. Gdy oglądałem ten dom, wyszły z niego dwie kobiety, z którymi rozmawiałem po polsku .Byłem też na ulicy Wileńskiej , gdzie mieszkała moja ciocia Józia, lecz nie mogłem poznać domu w którym mieszkała. Nie było charakterystycznego kina „Pan” ani też sklepu „kolonialnego” przy jej domu. Wracaliśmy 11 września do Polski i przed przejechaniem granicy z Litwą usłyszeliśmy przez radio, o zamachu terrorystycznym na wieże Trade Centrum w Nowym Jorku.
Drugi raz pojechałem z Jagodę, Maćkiem i Anią z Gdańska w roku 2005, autobusem z Gdańska przez Kowno do Wilna. Zamieszkaliśmy w hotelu „Panorama” mieszczącym się naprzeciwko Dworca Głównego . Odwiedziliśmy miejsca zamieszkania rodziców Jagody w zaułku Bernardyńskim oraz na Zwierzyńcu. Odwiedziliśmy Ostrą Bramę oraz kościoły św.Anny i Bernardynów, cerkiew św. Trójcy oraz klasztor Bazylianów gdzie znajduje się cela ,w której Mickiewicz pisał Dziady. Zwiedziliśmy cmentarz na Rossie gdzie były groby słynnych polaków oraz grób matki Józefa Piłsudskiego i żołnierzy z roku 1920 oraz partyzantów Wileńskich. Jagoda z dziećmi wieczorami udawały się na Zarzecze, gdzie mieszkał przed wojną jej ojciec, jedna z najstarszych i malowniczych dzielnic Wilna. Były tam piękne ,kultowe kawiarnie i restauracje z których rozlegały się najpiękniejsze widoki na stare Wilno. Jagoda z dziećmi chodziły tam każdego wieczora. Wracali zachwyceni atmosferą panującą w tej dzielnicy miasta. Odwiedziliśmy też dom w którym mieszkali moi dziadkowie Ruczyńscy. Dom przy ulicy zamkowej pod nr. 6. Obecnie w tym domu mieściła się restauracja, a podwórze domu było zastawione stolikami restauracyjnymi. W katedrze Wileńskiej zwiedziliśmy kaplicę św.Kazimierza z relikwiami świętego oraz licznymi freskami przedstawiającymi sceny z życia i cudowne zdarzenia otwarcia trumny św. Kazimierza w 120 lat po śmierci świętego z nienaruszonym ciałem jego, oraz obraz wskrzeszenia dziewczynki przy grobie świętego. Na ołtarzu kaplicy znajduje się relikwiarz świętego w postaci srebrnej trumny podtrzymywanej przez anioły. Ołtarz zdobi obraz świętego z trzema rękami. Ponoć jego twórca usiłował poprawić zbyt długą prawą rękę, zamalował ją i namalował ponownie zgiętą w łokciu. Jednak ręka ta nieustannie się wyłaniała i tak zostało, uznano to za wolę Bożą. Byliśmy także na górze zamkowej i górze Trzykrzyskiej. Odwiedzaliśmy restauracje Wileńskie gdzie spożywaliśmy słynne „cepeliny” a także spożywaliśmy inne specjały kuchni wileńskiej. Przeszliśmy pieszo przez najważniejsze ulice starego Wilna, byliśmy kościele św. Janów oraz zwiedziliśmy Uniwersytet wileński. Wycieczka ta pozostawiła w nas , a zwłaszcza w Jagodzie, Ani i Maćku niezatarte wspomnienia.
Trzeci raz wyjechałem z pielgrzymką do Grodna i Wilna z księdzem pochodzącym z Grodna i będącym w klasztorze redemptorystów w Szczecinku. Był kwiecień 2006 roku. Przyjechaliśmy do Grodna przed południem, zwiedziliśmy Stary Zamek , Cmentarz grodzieński gdzie jest pochowana Eliza Orzeszkowa, dom tej pisarki przy ulicy jej nazwiska. Pojechaliśmy do dzielnicy „Dziewiatówka” gdzie wybudowano nowy kościół. Po zwiedzeniu tego kościoła , Polacy z Grodna pozabierali po jednej, dwu, osobach do swoich domów na nocleg i kolację. Ja traDłem do rodziny polaka w pobliżu kościoła przy ulicy Małyszyńskiej. Na drugi dzień była wycieczka po okolicach Grodna, zajechaliśmy do opisanych w „Nad Niemnem” przez Orzeszkową miejscowości Bohatyrowicze, gdzie znajduje się grób Jana i Cecylii , oraz byliśmy na grobie


72
powstańców w lesie nad Niemnem. Następnie pojechaliśmy do Nowogródka gdzie zwiedziliśmy miejsce w którym Niemcy rozstrzelali zakonnice ,które poprosiły Niemców aby w zamian za planowane rozstrzelanie mieszkańców Nowogródka wzięto je. Po odwiedzeniu kościoła w którym był chrzczony Adam Mickiewicz, i jego domu w którym mieszkał z rodzicami, pojechaliśmy nad jezioro Świteź. Mieliśmy jechać jeszcze do Zaosia gdzie urodził się Mickiewicz, lecz już było późno i wróciliśmy do Grodna. Na trzeci dzień odwiedziłem jeszcze szkołę polską zbudowaną z funduszy polskich, i po mszy w kościele katedralnym (dawny kościół farny) udaliśmy się do Wilna. Przed wyjazdem do Wilna, wyszedłem z kościoła i udałem się do miejsca zamieszkania przed wojną i w okresie okupacji sowieckiej i niemieckiej. Było to niedaleko, jakieś 300 metrów od kościoła. W Wilnie byliśmy krótko w Ostrej Bramie i na cmentarzu na Rossie. Potem pojechaliśmy do Trok, gdzie zwiedziliśmy zamek trocki, odbudowany przez Litwinów. W sumie uważałem wycieczkę za nieudaną, zbyt mało czasu poświęciliśmy Wilnu , gdzie byliśmy jedynie około dwóch godzin. Ksiądz będący kierownikiem pielgrzymki, był nastawiony na zwiedzenie nowobudowanego kościoła redemptorystów w Grodnie i okolic Grodna, zaś Wilnu nie poświęcił wiele uwagi.
Życie powoli biegnie. Do tego czasu nie miewałem większych kłopotów ze zdrowiem. Jednak około 2000 roku, stopniowo zaczynam mieć kłopoty z oddawaniem moczu. Początkowo traktuję to jako objawy przerostu gruczołu krokowego. Jednak narastające objawy skłoniły mnie do odwiedzin lekarza urologa, który po zbadaniu mnie i pobraniu punktatów z gruczołu krokowego stwierdził początki procesu nowotworowego. Po konsultacji z poradnię onkologiczną w Koszalinie zostałem zakwaliDkowany do Kliniki Onkologicznej w Szczecinie, gdzie przebywałem od 22 stycznia do 13 marca 2001 roku. Byłem napromieniowywany promieniami rentgenowskimi. Przebywałem w internacie kliniki. Napromieniowanie trwało od poniedziałku do soboty i jechałem na niedzielę do domu w Szczecinku. Po zakończeniu kuracji ,jeździłem jeszcze co miesiąc, a potem rzadziej na kontrole do Szczecina , a po dwóch latach jeszcze przez kolejne trzy latka zgłaszałem się na kontrole u lekarza urologa w Szczecinku. Po pięciu latach gdy nie stwierdzono u mnie wznowy procesu nowotworowego zaniechałem dalszej kontroli gruczołu krokowego. Wyniki badań krwi tak zwany PSA wykazują normę dla wieku.
Następny epizod chorobowy dotyczył dolegliwości bólowych pęcherzyka żółciowego. Jeszcze w trakcie pobytu w klinice w Szczecinie stwierdzano istnienie kamieni w pęcherzyku, lecz nie powodowało to dłuższych bólów i ustępowało pod wpływem środków rozkurczowych. Jednak dolegliwości zaczęły nasilać się i musiałem w roku 2006 poddać się operacji tego pęcherzyka. Zabieg był planowany metodą laparotomii, lecz na kilka dni przed moim zabiegiem polecono szpitalowi w Szczecinku powstrzymać się od zabiegów tą metodą. Miałem zabieg wykonany metodą tradycyjną, przez cholecystektomię, i przebywałem w szpitalu od 13 do 21 czerwca 2006 roku. Obecnie nie odczuwam żadnych dolegliwości pęcherzyka żółciowego.
Kolejny epizod wysokiego ciśnienia krwi wystąpił w sierpniu 2008 roku. Położyłem się na Oddziale kardiologii Szpitala w Szczecinku, gdzie po wykonaniu badań koronograDcznych stwierdzono zwężenia w obrębie tętnic wieńcowych serca występujące w trzech miejscach i zaproponowano mi poddanie się zabiegowi pomostowania tętnic ( t.zw.bajpasów) wieńcowych serca. Po konsultacji w Klinice kardiochirurgii w Szczecinie zostałem zakwaliDkowany na leczenie operacyjne.
Przebywałem w Klinice kardiochirurgii w Szczecinie od dnia 15 do 24 września 2009 roku. Po zabiegu pomostowania tętnic wieńcowych w krążeniu pozaustrojowym doszło do powikłań w postaci niewydolności oddechowej, migotania przedsionków, zapalenia płuc, niewydolności krążenia i niewydolności nerek. Zostałem przekazany na oddział Intensywnej terapii gdzie przebywałem od 24 września do 3 października 2009 roku , byłem zaintubowany, podłączony do respiratora. Po okresowej niewydolności krążenia i po leczeniu zostałem wypisany ponownie na oddział kardiochirurgii, celem rehabilitacji. Od dnia 8 do 28


73
października przebywałem na rehabilitacji i zostałem wypisany, z objawami niewielkich porażeń kończyn dolnych, do domu.
Z pobytu w klinice w Szczecinie nie wiele pamiętam, w początkowym okresie było ze mną nie najlepiej. Pamiętam , że chwilowo odzyskiwałem świadomość ,a większą część okresu wstępnego była wypełniony zaburzeniami świadomości, omamami wzrokowymi. Odczuwałem znaczne pragnienie i ciągle dawałem znaki, że chce mi się pić. Pielęgniarki była bardzo dobre, stale pilnowały mnie i dawały po trochę płynów do picia . Pamiętam, że błagałem Boga aby zabrał mnie z tego świata i aby już skończyły się moje cierpienia. Po operacji znacznie pogorszył się mój słuch. Nie słyszałem co do mnie mówiono i dopiero gdy przyjechał Marek w odwiedziny, przywiózł mi mikrofon i słuchawki którymi powoli porozumiewałem się z otoczeniem. Stopniowo , już na oddziale rehabilitacji , czułem się coraz lepiej, choć nie chętnie brałem udział w zajęciach rehabilitacyjnych. Jednak przed wypisaniem nauczyłem się chodzić, „jeździłem na rowerze” i poruszałem się dość sprawnie, jedynie miałem osłabienie lewej ręki oraz lewej nogi. Było to następstwo niewielkiego udaru mózgu. Osłabła także moja zdolność słyszenia, choć już przed szpitalem nosiłem aparat słuchowy na prawym uchu.
Marek przyjechał po mnie swoim autem i 28 października zabrał mnie do Gdańska, do swego domu. Tam przebywałem do dnia 6 listopada 209 roku, kiedy to zostałem przyjęty na Oddział Rehabilitacji Neurologicznej w Szpitalu Specjalistycznym w Kościerzynie, gdzie przebywałem do dnia 4 grudnia 2009 roku. Oddział opuściłem prawie zupełnie sprawny. Chodziłem dobrze, ćwiczyłem na różnych przyrządach rehabilitacyjnych , i w praktyce czułem się zupełnie dobrze, Wprawdzie lekarze oddziału rehabilitacyjnego proponowali mi jeszcze jeden miesiąc pobytu w celu pełnej rehabilitacji, lecz ja miałem już dość pobytów w szpitalach. Odetchnąłem z ulgą po wypisaniu mnie do domu.
Jeszcze do świąt Bożego narodzenia i Nowego roku przebywałem w Gdańsku, lecz już tęskniłem za powrotem do domu.
Powoli w domu przychodziłem do siebie. Poruszałem się przy użyciu laski, lecz przy wolnym ruchu dawałem sobie radę. Sam chodziłem do sklepu, sam przygotowywałem sobie posiłki, gotowałem zupy(głównie z mrożonek zakupywanych w sklepach.) Marek przyjeżdżał często, dbając o moje zdrowie i pilnując abym nie przemęczał się,
W połowie września 2010 roku , dość nagle zacząłem niedowidzieć na prawe oko. Udałem się do okulisty, który stwierdził , że mam zaćmę tego oka. Wprawdzie już wcześniej miałem stwierdzony początek zaćmy oka lewego, lecz nie stanowiło to istotnej przeszkody w czytaniu i widzeniu. Po zmianie w oku prawym , zacząłem nie poznawać osób z drugiej strony ulicy. Okulista skierował mnie na oddział okulistyczny w Kołobrzegu celem zoperowania tego oka. Ja przed pójściem do szpitala chciałem jeszcze pojechać do Szwecji , na 30 lecie ślubu Andrzeja. Andrzej mieszkał już w piątym miejscu. ostatnio kupił sobie gospodarstwo , na którym były dwa domy mieszkalne, duża stodoła, którą przystosowywał na stajnię dla trzech własnych koni oraz na dwa miejsca koni sąsiadów. Polecieliśmy razem z Markiem samolotem z Gdańska do Stokholm –Skavsta. skąd Andrzej zabrał nas samochodem do siebie.
Byliśmy w Szwecji prawie dwa tygodnie, Wypocząłem znakomicie, a po powrocie udałem się do Kołobrzegu celem dokonania operacji oka. Byłem w szpitalu trzy dni od 3 do 5 listopada 2010 r. Operacja były bezbolesna, trwała około 15-20 minut. Za pomocą lasera dokonano usunięcie zaćmy i wszczepiono sztuczną soczewkę. Widzenie poprawiło się natychmiast po operacji. Mogłem już po kilku dniach, po powrocie do domu , ponownie podjąć jazdę samochodem.


74
Obecnie czuję się dobrze , mogę chodzić choć wolno, a przy dłuższym wysiłku trochę bolą mi nogi. Unikam większych wysiłków. Zacząłem używać laski do chodzenia .
Jeszcze do świąt Bożego narodzenia i Nowego roku przebywałem w Gdańsku, lecz już tęskniłem za powrotem do domu.
Powoli w domu przychodziłem do siebie. Poruszałem się przy użyciu laski, lecz przy wolnym ruchu dawałem sobie radę. Sam chodziłem do sklepu, sam przygotowywałem sobie posiłki, gotowałem zupy (głównie z mrożonek zakupywanych w sklepach.) Marek przyjeżdżał często, dbając o moje zdrowie i pilnując abym nie przemęczał się,
W połowie września 2010 roku , dość nagle zacząłem niedowidzieć na prawe oko. Udałem się do okulisty, który stwierdził , że mam zaćmę tego oka. Wprawdzie już wcześniej miałem stwierdzony początek zaćmy oka lewego, lecz nie stanowiło to istotnej przeszkody w czytaniu i widzeniu. Po zmianie w oku prawym , zacząłem nie poznawać osób z drugiej strony ulicy. Okulista skierował mnie na oddział okulistyczny w Kołobrzegu celem zoperowania tego oka. Ja przed pójściem do szpitala chciałem jeszcze pojechać do Szwecji , na 30 lecie ślubu Andrzeja. Andrzej mieszkał już w piątym miejscu. ostatnio kupił sobie gospodarstwo , na którym były dwa domy mieszkalne, duża stodoła, którą przystosowywał na stajnię dla trzech własnych koni oraz na dwa miejsca koni sąsiadów. Polecieliśmy razem z Markiem samolotem z Gdańska do Stokholm –Skavsta. skąd Andrzej zabrał nas samochodem do siebie.
Byliśmy w Szwecji prawie dwa tygodnie, Wypocząłem znakomicie, a po powrocie udałem się do Kołobrzegu celem dokonania operacji prawego oka. Byłem w szpitalu trzy dni od 3 do 5 listopada 2010 r. Operacja były bezbolesna, trwała około 15-20 minut. Za pomocą lasera dokonano usunięcie zaćmy i wszczepiono sztuczną soczewkę. Widzenie poprawiło się natychmiast po operacji. Mogłem już po kilku dniach, po powrocie do domu , ponownie podjąć jazdę samochodem.
W latach 2010 i 2011 jeździłem razem z Markiem do Andrzeja. W roku 2010 Marek pomagał Andrzejowi przy budowie stajni , a w roku 2011 chłopcy przypominali sobie okres gdy wspólnie grali w Gdańsku. Był z nami tak samo dawny kolega muzyk, a także Kaj grał wspólnie na gitarze. Po blisko dwóch tygodniach powróciliśmy do kraju.
Święta Bożonarodzeniowe 2011 i Wielkanocy 2012 spędzałem u Marka w Gdańsku.
Zauważyłem ,że również w oku lewym pogorszył mi się wzrok. Zaczęło to przeszkadzać przy oglądaniu telewizji, czytaniu książek oraz ponowne skierowanie na zoperowanie zaćmy . Termin na zabieg ustalono w szpitalu w Kołobrzegu na 23 lipca 2012 roku pracy przy komputerze. Zabieg operacyjny tego oka trwał krótko. Po trzydniowym pobycie w szpitalu powróciłem do domu. Widzenie obuoczne poprawiło się znacznie, tak że początkowo używałem okularów tylko do czytania i pracy przy komputerze, Po około miesiącu ostrość wzroku uległa dalszej poprawie tak, że już nie używam okularów do pracy przy komputerze, mogę czytać także drobny druk, choć przy czytaniu książek w łóżku wieczorem nadal korzystam z okularów.
Tak przeżyłem do 15 marca 2015 roku. Byłem jeszcze u Andrzeja w latach 2013 i 2014 roku razem z Markiem, lecz nic ważnego nie wydarzyło się w moim życiu. U Jędrka głównie czytałem leżąc na łóżku , nie


75
brałem udziału pracach porządkowych i pomocniczych przy jego gospodarstwie. W domu w Szczecinku sobie radziłem , jeszcze kupowałem w sklepach, gotowałem posiłki, załatwiałem w urzędach sprawy, pełniłem jeszcze funkcję biegłego sądowego jeździłem samochodem do Białogardu i na teren powiatów Połczyńskiego i Świdwińskiego , tak czas powoli sobie płynął . Święta spędzałem w Gdańsku, wracając do domu pociągiem. W niedzielę 15 marca 2015 rano rano obudziłem się normalnie. Zszedłem z góry, zjadłem śniadanie, siadłem przed telewizorem aby oglądnąć program telewizyjny. Nic nie wskazywało na to aby coś złego miało się zdarzyć. Po kilku godzinach poczułem że coś się ze mną złego dzieje nie mogłem normalnie chodzić. Zadzwoniłem do pogotowia ratunkowego i wezwałem karetkę. Przyjechali dość szybko , lekarz uważał że to może „za mało piję wody” ale zabrał mnie do szpitala. Umieścił mnie na oddziale intensywnej terapii kardiologicznej i podłączył kroplówkę. Po kilku godzinach próbowano odwieść mnie do domu. Jednak nie mogłem stać a tym bardziej chodzić. Wówczas pomyślałem że to może jest wylew do mózgu i pod wpływem mojej sugestii wezwano na konsultację lekarza internistę. Ten skierował mnie na badanie tomograDi komputerowej głowy i ta stwierdziła ognisko niedokrwienne mózgu. Położono mnie na oddziale wewnętrznym gdzie przebywałem od 15 marca do 30 marca 2015 roku. Rozpoznanie poszpitalne: Udar niedokrwienny mózgu. Ustępujący niedowład połowiczy prawostronny.
Prosto ze szpitala zostałem przewieziony do Centrum Medycznego w Białogardzie na Oddział Rehabilitacji Neurologicznej gdzie przebywałem od 30 marca do 12 maja 2015 roku. Tam byłem rehabilitowany. Otrzymałem liczne zabiegi gimnastyczne, oraz inne zabiegi jak masarze, krioterapię, BOA. W wyniku zastosowanego postępowania usprawniającego uzyskano poprawę funkcjonalną. Mogłem chodzić przy pomocy podpórki czterokołowej z asystą drugiej osoby. PotraDłem przejść 45 kroków w 51 sekund z balkonikiem. Uważałem że gdyby pozostawiono mnie jeszcze przez jeden lub dwa tygodnie na rehabilitacji to mógłbym zacząć chodzić samodzielnie. Jednak moją prośbę o przedłużenie pobytu ordynator oddziału odrzucił tłumacząc „że już przyjął na moje miejsce innego pacjenta”. Musiałem więc opuścić oddział choć byłem przekonany ze nie zostałem dostatecznie zrehabilitowany.
Otrzymałem wózek inwalidzki i poruszałem się przy jego pomocy. Jednak nie byłem z tego zadowolony. Szukałem pomocy u lekarza rodzinnego. Uzyskałem przyjęcie na rehabilitację na okres od 27 lipca 2015 r.na okres 2 tygodni. Zwróciłem się do Szpitala w Kościerzynie i po opłaceniu 2100 zł zostałem przyjęty na okres 2 tygodni na rehabilitację. Przebywałem w szpitalu od 08 do20 czerwca . Wyszedłem prawie samodzielnie chodzący z pomocą kul łokciowych. Po powrocie ze szpitala skorzystałem jeszcze z ćwiczeń rehabilitacyjnych w Szczecinku i po dalszych ćwiczeniach w domu już chodzę z laską choć jeszcze samodzielnie nie wychodzę z domu. Na razie wyjeżdżam tylko z Markiem samochodem do sklepu po zakupy.Kiedy byłem w Kościerzynie to z Londynu przyszła wiadomość o urodzeniu się prawnuka. Otrzymał On imię Bruno, matka jego to Ania córka Marka która mieszka w Londynie. Cieszę się bardzo,


76
Marek ciągle dostarcza mi jego zdjęcia przesyłane co kilka dni przez pocztę komputerową z Londynu. Ostatnio otrzymałem życzenia urodzinowe z Anglii na 89 moje urodziny.
Wielkanoc 2016 roku spędziłem u Marka w Gdańsku. Przybyli również rodzice mego prawnuka z nim z Londynu. Po raz pierwszy ujrzałem wówczas małego Brunonka. -Jest to dziecko wspaniałe, pełne życia , ruchu i kontaktu. Spędziłem kilka dni razem obserwując jak się bawi posiadanymi zabawkami jak się zachowuje na dworze ,na huśtawce, na spacerach. Byłem pełen podziwu jego rozwoju. Było to dziecko spokojne ani razu nie zapłakało , nie zagrymasiło . Byłem zachwycony prawnukiem


77
19 lipca wybralismy się samochodem Marka do Andrzeja. Bylismy u niego prawie trzy tygodnie. Marek pomagał przy zakładaniu swiatła w drugim domu a ja spałem lub czytałem. W sumie wypocząłem i najadłem się po „ dziurki w nosie”.
Trzeba wracać....


Click to View FlipBook Version