gardła, mówi dalej: - Ale i z Zenkiem nie mogłam porozmawiać,
nie było kiedy, więc on także nie rozumie, dlaczego ja tak... Źle
zrobiłam, wiem.
- Z tą ucieczką?
- Nie, przedtem. A uciec... uciec to musiałam! Myślałam, że
umrę, jeśli się dowiedzą.
- Czekaj, o czym mogli się dowiedzieć?
Zaraz... - Danka milknie, starając się opanować chaos tłukących
się po głowie myśli i rozbolałych uczuć. Niełatwo będzie
przekazać, jak się z nią w Jurocinie działo, wszystkiego nie
sposób, trzeba tylko to, co ważne. Tak... tylko że właśnie o
„ważnym” najtrudniej jest mówić. A może Ula i tak zrozumie?
Ula rzeczywiście zdawała się rozumieć. Słuchała poszarpanych
zdań, nie spuszczając z Danki szeroko otwartych oczu, w
skupieniu, czasem tylko przerywając relację pytaniem czy
westchnieniem. Kiedy wstyd, skrępowanie czy nagły szloch
dławiły Dance gardło i plątały słowa, gładziła ją uspokajająco po
ręku, mówiąc: „Nic, nic... nie śpiesz .się” albo: „Wiem, jak to
jest”, i po chwili milczenia można było opowiadać dalej.
- Chłopcy wymyślili, że ja „zabłądziłam” - kończyła gorzkie
sprawozdanie Danka. - Na nic to się nie zdało, od razu poznałam,
że pani Pietrzykowa nie uwierzyła. Pan Pietrzyk to nie wiem, ale
ona na pewno nie - i miała do mnie żal. Ja jej się wcale nie dziwię.
Ja rozumiem.
- Tak... Było jej przykro.
Na jakiś czas zapadło milczenie, po czym Ula, odsunąwszy się
trochę, spytała nie swoim głosem:
- W tym sklepie... zobaczyłaś wtedy Zenka pierwszy raz?
Pierwszy raz w życiu?
- 251 -
- Gdybym go znała, może nie przeraziłabym się tak okropnie!
Najpierw się przeraziłam, a potem, kiedy nie chciał odejść, byłam
wściekła. Dopiero później zrozumiałam.
- Co?
Danka zawahała się chwilę.
- No... że się wtedy zachował bardzo fajnie.
- Nie tylko wtedy, szukał cię przecież z chłopcami przez parę
godzin.
- Zenek w ogóle jest fajny, prawda?
- Tak - rzekła Ula po dłuższej chwili? jakby ta odpowiedź
wymagała namysłu. Danka. zdziwiła się, zaraz jednak zaprzątnęły
ją własne kłopoty.
- Więc teraz sama widzisz... - podsumowała swoją spowiedź. -
Sama widzisz, że już mnie do Jurocina nie zaproszą.
Nie było odpowiedzi na te słowa. Ula, objąwszy rękoma kolana,
zadumała się tak głęboko, że Dankę ogarnął niepokój.
- Myślisz pewnie, że ty nigdy nie postąpiłabyś tak, jak ja.
- Co? - ocknęła się Ula.
- Nie postąpiłabyś tak, jak ja, prawda?
- Ja jestem tchórzem.
- A gdybyś nie była tchórzem?
- Nie wiem... bywają czasem trudne sytuacje, jak choćby
twoja... Ale na ogół...
- Na ogół?... Powiedz.
- Nie warto chyba robić czegoś, czego człowiek się wstydzi,
jeśli się inni dowiedzą.
- Tak - bąknęła Danka. - Ja rozumiem... I teraz... Więc teraz... -
plątała się, czując, że serce się w niej tłucze, a policzki zaczynają
płonąć. - Nie wiem, jak teraz z nami będzie...
- 252 -
- Z nami?
„Czy mogę tu przychodzić?” Pytanie jest gotowe, jasne, ważne,
ach, jak ważne !t I niemożliwe do wypowiedzenia.
- Nad czym się tak przed chwilą zamyśliłaś? - pyta Danka, by
odwrócić uwagę Uli od siebie. - Nad czym?
- Myślałam o Olszynach.
- O Olszynach?
- Naprawdę nie lubisz wsi?
- Dlaczego pytasz? - serce Danki znowu daje o sobie znać. -
Marian... Marian opowiadał, że macie tam wyspę. Na rzece.
- Tak. I tam jest ślicznie. Myślałam właśnie, że może w lecie...
może udałoby się, żebyś tam przyjechała na wakacje?
- Nie wiem - odpowiada zdławionym szeptem Danka. Nagle
znowu napływają do oczu łzy. - Nie! Nie! To niemożliwe!
- Dlaczego?
- Przecież Marian nic nie wie, ma do mnie żal! Nie chcę go
widzieć, nie mogę.
- A jeśli mu powiesz prawdę?
- On nie zna takiego życia, jak moje. Nie zrozumie.
- Zrozumie, zobaczysz. Marian jest mądry.
Niedługo potem stoją obie w przedpokoju. Danka włożyła
płaszcz, poprawia palcami rozczochrane włosy i wciąga czapkę.
- Kiedy do mnie przyjdziesz? - pyta Ula.
- Mnie najłatwiej w sobotę.
- To przyjdź w sobotę.
- Bywaj.
- Bywaj.
Ula uśmiecha się, Danka spogląda na nią uważnie. Dopiero
teraz, w ostatniej chwili, kiedy się już pożegnały, zdaje sobie
- 253 -
sprawę z czegoś, co ją nurtowało prawie cały czas i czego nie
umiała sobie uświadomić.
- Jesteś smutna. Dlaczego?
- Smutna?... Zdaje ci się.
- Nie. Masz zmartwienie?
- Każdy ma jakieś - Ula uśmiecha się znowu, jakby chciała dać
do zrozumienia, że nie ma się czym przejmować.
- Nie powiesz mi?
- Nie myśl o tym. Nie warto.
- Będę myślała.
- Dlaczego?
- Chcę, żebyś była szczęśliwa - mówi prędko Danka i zaraz,
zawstydziwszy się swego wyznania, dodaje z energią: - Lecę już.
Serwus!
- 254 -
PODAJ DALEJ
Niedługo po wyjściu Danki Ula rozłożyła na stole zeszyty i
podręczniki, ale że myśli jej krążyły w rejonach bardzo odległych
od matematyki i wypracowania z polskiego, zajęła się czymś
zupełnie innym: napisała do Mariana. List był krótki, zawierał
parę najważniejszych wiadomości o Dance: widziały się dwa razy,
za pierwszym razem Danka rzeczywiście była trochę „dzika”,
dzisiaj jednak („przyszła nie umówiona, z własnej chęci”) poszło
o wiele lepiej, oglądały fotografie z Olszyn i rozmawiały o
Jurocinie... (tu Ula po chwili zastanowienia dopisała: „którym
Danka jest zachwycona”) w przyszłą sobotę Danka ma przyjść
znowu.
Pozdrowienia, podpis i Ula wsuwa arkusik do koperty. Jeszcze
adres i gotowe, Marian będzie chyba zadowolony.
A Zenek?... Choć chętnie by się o tym zapomniało, wiadomo
jednak, że jego także - i może o wiele bardziej niż Mariana! -
interesuje nawiązanie jej kontaktów z Dan-ką. Ula z powrotem
wydostaje arkusik z koperty, gotowa dodać: „Zawiadom o tym
wszystkim Zenka, jak będziesz do niego pisał”.
Nie. List do Mariana pójdzie, jak jest, ona sama do Zenka
napisze. Zrobi to, bo powinna to zrobić. W ciągu ostatnich
miesięcy ani razu nie przyszło jej na myśl, by się do niego
odezwać, milczał - więc i ona milczała także. Teraz jednak ma dla
niego wiadomość dość szczególną, która go na pewno obejdzie,
bo dotyczy Danki, a za pośrednictwem Mariana tej wiadomości
przekazać nie można.
Kochany Zenku... Początek normalny, wszyscy tak piszą, a że w
niej przy tych słowach mocniej zabiło serce, o tym nikt się
przecież nie dowie. Dalszy ciąg prawie jak w liście do Mariana,
nie sprawia więc żadnego kłopotu, dopiero sformułowanie
- 255 -
ostatnich zdań wymaga namysłu. Najlepiej krótko i zwięźle:
Danka opowiedziała mi, jak zobaczyłeś ją w Samie, a potem w
domu Mariana, o próbie ucieczki i jak ją odnaleźliście na dworcu.
Uważa, że zachowałeś się bardzo fajnie (ja uważam tak samo).
Oczywiście, nie powiem o tym wszystkim nikomu, ale dobrze, że
mi się zwierzyła, lepiej ją teraz rozumiem i może będę mogła
trochę pomóc, tak jak chciałeś. Jak zakończyć?
Ach, najzwyczajniej, ten list niczym nie powinien się odróżniać
od innych. Pozdrawiam Cię serdecznie. Ula. To wszystko.
***
W dziesięć dni później, wracając ze szkoły, zauważyła, że za
przejrzystą kratką zawieszonej na parterze skrzynki pocztowej coś
bieleje. Nie miała kluczyka przy sobie, po wejściu do mieszkania
zajęła się domowymi drobiazgami, obieraniem kartofli,
sprzątaniem i oglądaniem telewizji, i dopiero po godzinie
przypomniało jej się, że w skrzynce coś jest.
Zeszła na dół, bez zainteresowania sięgnęła po listy, za białą
kopertą kryły się jeszcze dwie niebieskie, zawiadomienia o
zebraniach lub coś w tym rodzaju. Wracała z wolna, odczytując
adresy nie bez trudu, zapadał już wczesny zimowy zmierzch i na
schodach było ciemnawo.
Biała koperta: do ciotki Ewy z Radomia. Niebieska koperta: do
ciotki Wandy ze Związku Bibliotekarzy. Druga niebieska... Ula
zatrzymała się na chwilę, a potem, schowawszy rękę z listami do
kieszeni, jakby się zlękła, że ktoś może jej wyrwać, pędem
pobiegła do mieszkania.
Tutaj z wolna ochłonęła. Trzymała w ręku list, myśląc
rozsądnie, że nie ma co się cieszyć, jeśli Zenek napisał, to
przecież tylko dlatego, że chodzi o Dankę. Przez chwilę
- 256 -
zapragnęła nawet wykazać samej sobie, że panuje całkowicie nad
nikomu niepotrzebnymi uczuciami - i otworzyć kopertę dopiero za
jakiś czas. dajmy na to, za godzinę. Ale czy warto tak? Nie warto!
Lepiej przeczytać od razu i dać temu wszystkiemu spokój.
Kochana Ulo!
- pisał Zenek. Tym razem banalny zwrot, za którym „wiele
może się kryć”, nie zrobił na Uli wrażenia, nie zatrzymał jej
uwagi, ani na chwilę.
Nie pisałem dawno, bo nie umiem pisać do
Ciebie tak, jak bym chciał. A ostatnio złożyło się
bardzo głupio, bo po drodze do Jurocina mieliśmy
się na jeden dzień zatrzymać w Warszawie, więc
byłem pewny, że się z Tobą zobaczę i wszystko Ci
powiem. Dopiero w ostatniej chwili okazało się, że
to się nie da zrobić, była awaria i wujek mógł
wyjechać dopiero na same święta.
Cieszę się, że Danka była u Ciebie, wiedziałem,
że jak Ciebie zobaczy, to jej to jakoś pomoże. A w
Jurocinie jak jej szukaliśmy, myślałem sobie, że
gdyby nie Ty, to nie wiem, czy chciałoby mi się tak
za kimś ganiać. Pamiętam wyspę i że spotkałem
tam takich chłopaków i Pestkę, a Ciebie przede
wszystkim. I zawsze tak o Tobie myślę, jak wtedy.
W czasie wakacji bardzo chciałbym pojechać do
Olszyn, choć na krótko. Czy tam będziesz?
Pozdrawiam Cię.
Zenek.
- 257 -
***
Koło dziesiątej wieczorem w zamku wejściowych drzwi
zachrobotał klucz i Ula pobiegła do przedpokoju. Ciotka Ewa
weszła, odsapnęła po swojemu i rzuciwszy okiem w głąb
mieszkania spytała, bardzo zdziwiona:
- Co to, nie skończyłaś jeszcze odrabiania lekcji?
- A nie! - słówko zabrzmiało tak lekkomyślnie, że ciotka spytała
podejrzliwie:
- Co robiłaś po południu?
- Nic takiego!
- Byłaś w domu?
- Tak.
- Słuchaj no. Czy ty przypadkiem nie masz gorączki?
- Nie. Na pewno nie.
- Jesteś jakaś dziwna.
„Dziwna? - zastanawiała się Ula. - Ach, nie! Jestem
szczęśliwa”.
Koniec
- 258 -