Pory roku
Już rozkwitły w sadzie drzewa.
Pachnie miodem na jabłoni ptaszek śpiewa.
Idę do was - wiosna woła
I maluje seledynem dookoła.
To już lato, świeci słońce.
Noce takie są upojne i gorące.
W górze niebo szafirowe
W sercu radość i marzenia kolorowe.
Wicher pędzi ciemne chmury,
Czy to jesień? Świat jest szary i ponury.
Lecz serce radośnie puka,
Ciągle jeszcze za kimś tęskni, czegoś szuka.
Już za oknem zima sroga.
Białym śniegiem zasypany dom i droga,
Jednak serce wciąż radosne
I nadzieja zieloniutka jak na wiosnę.
Biały obłok w błękicie,
Tak bym chciała z Tobą miły iść przez życie.
Jednak los się na mnie gniewa,
A w marzeniach ciągle kwitną w sadzie drzewa.
Bo nie ważna pora roku,
Ważne tylko by ktoś bliski był przy boku.
Świat się kręci, płynie czas.
Dni mijają, jednak ciągle nie ma nas.
Smutna dziewczyna
Już zielono w około w sadzie kwitnie wisienka.
Stoi w oknie od rana bardzo smutna panienka.
Ciągle stoi i czeka, cichuteńko znów szlocha.
Chłopcy panny kochają a jej żaden nie kocha.
Gdy dziewczyna tak stała i na miłość czekała,
To tam w sadzie wisienka już prawie dojrzała.
Mocno bije serduszko, jakby było ze stali
A dziewczyna wciąż czeka, by ją chłopcy kochali.
Tak mijają tygodnie, już rumiane jabłuszko
A dziewczyna wciąż czeka i ma smutne serduszko.
Piękne lato ucieka, bardzo szybko przemija.
Stoi w oknie dziewczyna smutna bo jest niczyja.
Liście w sadzie pożółkły, spadło z drzewa jabłuszko,
Wtem się zjawił młodzieniec i pocieszył serduszko.
Bardzo kocham Cię miła, droga moja, jedyna.
Tyś najmilsza na świecie memu sercu dziewczyna.
Panna Kasia
Rankiem Kasa swoim kurkom
sypała pszenicę,
wycierając smutne oczka
w jedwabną spódnicę.
Oczka śliczne, szmaragdowe,
usteczka czerwone,
pokochał ją piękny Maciej,
chciał pojąć za żonę.
Lecz Kasieńka za Macieja
wcale wyjść nie chciała,
On był biedny a panienka
majątku szukała.
Więc znalazła sobie Kacpra,
który miał hektary,
trzeba przyznać był bogaty
ale także stary.
Łzy wylewała panna Kasia
poranka każdego
Nocka z Kacprem, proszę Państwa,
to nic przyjemnego.
Ludzie we wsi powiadają,
że szczęście sprzedała,
bo Macieja choć ją kochał
za męża nie chciała.
Podziękowanie
Dziękuje Ci Panie za wszystko,
Za niebo, ziemię i góry.
Za słońca złociste promienie
I za deszczowe chmury.
Za ptaki, co wczesnym rankiem,
Śpiewają w moim ogrodzie
I drzewa kwitnące wiosną,
Tak często w deszczu i chłodzie.
Kłaniam się Tobie nisko,
Chcąc nieustannie dziękować,
Że ludziom w swej wielkiej dobroci,
Ten świat raczyłeś darować.
Dajesz mi tyle nadziei
I w lepsze jutro wiarę,
Choć wiem, że za wszystkie grzechy,
Ponieść musimy karę.
Wielbię Cię Ojcze Niebieski.
Na kolana padam w podzięce.
Przebacz mi moje winy.
Bądź ucieczką w cierpieniu i męce.
Wszyscy przed Tobą stajemy,
Gdy dusza się z piersi ulatnia.
Pozostań na zawsze w mym sercu,
Tyś moja przystań ostatnia.
Moja rzeka Rega
Nieopodal rzeki
mój dom rodzinny stoi.
Rzeki co wartko płynie
i Regą się nazywa.
W dorzeczu której, snem wiecznym
śpią rodzice moi
a ja powracam tutaj,
gdy jestem nieszczęśliwa.
Idę wolniutkim krokiem
i podziwiam brzegi.
Myśli wciąż uciekają
do lat mej młodości.
Patrzę w srebrzyste wody
mej wiernej rzeki Regi,
Jej kiedyś powierzałam
swe smutki i radości.
Złote promienie słońca,
już roztopiły śniegi
i wierzby aksamitne
już rozchylają pąki.
Kwitną białe zawilce
po drugiej stronie Regi.
Sypie złotem leszczyna
i zielenieją łąki.
Tylko szum wartkiej wody
przerywa głuchą ciszę,
że jest tu aż tak pięknie,
nigdy nie zapomniałam.
Jej fale mówią mi "witaj",
bardzo wyraźnie słyszę.
Taką cię moja rzeko
właśnie zapamiętałam.
Nad brzegiem wierzby płaczące,
wiatr im rozwiewa włosy
i jak w lusterko patrzą
w błękit płynącej wody.
Na listkach niczym perły
lśnią krople rannej rosy.
Z mgieł szalem otulone
nie tracą swej urody.
Tam dalej stoją domy,
dwa równe szeregi.
Tutaj się urodziłam,
tu się wychowałam.
Śpiewały mi swe pieśni
błękitne fale Regi,
gdy radość miałam w sercu
i wtedy gdy płakałam.
Jest w świecie rzek tysiące,
przecudnej urody,
niejedną taką rzekę
w swym życiu widziałam,
lecz żadna z nich nie miała
tak przejrzystej wody
i fal tak śpiewających
nigdzie nie słyszałam.
Na zawsze
Zamknij swe serce na klucz,
by nigdy nie kochało.
Będzie twarde i zimne jak lód
ale nie będzie cierpiało.
Uśpione w kąciku serca
marzenia oszronione.
Przed tym co z uczuć kpią,
tam będą ocalone.
Jedną z milionów dróg,
każdemu z nas los wyznaczył.
Dał bagaż cierpień i trosk,
radości niewiele przeznaczył.
Czy jest taka droga na świecie,
bez łęz, tęsknoty, miłości.
Czy życie to piękny bal,
bezkresna skarbnica radości.
Siedem kolorów tęczy,
lśni w słońcu po strasznej burzy.
Życie zniewala swym pięknem
i rani, jak cierń wonnej róży.
Czas rany w sercu zagoi
i oczy wysuszy od łez.
Zostaną uśpione marzenia,
na zawsze po życia kres.
Pożegnanie Joanny
Dlaczego szukasz miejsca
daleko gdzieś w obcym świecie?
Polska karmiła Cię ziemia,
Tyś polskiej ziemi dziecię.
Obwiniam siebie i Ciebie,
rządzących i Tego nad nami,
że żegnasz się dzisiaj z ojczyzną
z siostrą i rodzicami.
Usta twe drżące czerwone,
sukienka liliowa, jak bez,
a oczy w dal zapatrzone,
pełne smutku, żałości i łez.
Patrzę w te smutne oczęta,
pobladły policzki różane,
tylekroć razy z czułością,
tulone i całowane.
Miłego lotu córeczko,
obyś szczęśliwa tam była,
dużo przyjaciół miała,
marzenia swoje spełniła.
Łzy płyną mi po policzkach,
truchleje matczyne serce.
Czy dobrze jej tam będzie?
w obczyźnie na poniewierce.
Samolot już wystartował,
wzbił się wysoko do góry,
i już go teraz nie widzę,
przykryły go gęste chmury.
Wciąż patrzę w niebo wysoko,
tam tylko obłoki płyną.
Proszę cię Boże Wszechmocny,
czuwaj nad moją dzieciną.
Myśli wirują mi w głowie,
za chwilę serce mi pęknie.
Dlaczego tak się dzieje,
a mogło być przecież tak pięknie.
Pytać Cię będą znajomi,
ile tam zarobiłaś?
A ja Cię córeczko zapytam,
czy bardzo za Polską tęskniłaś?
W mym sercu ogromna pustka,
nadejdą dni szare i smutne,
lecz życie potoczy się dalej,
bezbarwne, ponure, okrutne.
Kraj mój ojczysty
Piękny i sercu najdroższy,
kraj mój ojczysty kochany,
Spokojne wioski i miasta,
lasy i zboża i łany.
Tutaj kapliczka przydrożna,
tam dalej kościół wysoki.
Nocą gwiazd złotych dosięga
a we dnie rysuje obłoki.
Kocham cię ziemio rodzinna
z Bałtykiem lazurowym.
Kocham Tatry strzeliste
z powietrzem czystym i zdrowym.
Bawiące się dzieci w ogródku,
staruszkę siedzącą pod drzewem
i ptaki, co letni poranek
umilą swym dźwięcznym śpiewem.
Kwitnące w sadzie jabłonie,
bzy fioletowe pachnące,
brzozy w bielutkich sukienkach
i smutne wierzby płaczące.
Kocham festyny, odpusty,
jarmarki, dożynki, biesiady
i w świat daleki wiodące
szerokie autostrady.
Czemu więc w tak pięknym kraju,
zdolni i mądrzy ludzie,
tak ciężko na chleb powszedni,
pracują w znoju i trudzie.
Tu ziemię nad modrą Wisłą,
nad Odrą, Wartą i Bugiem,
mój pradziad, dziad i ojciec
orali chodząc za pługiem.
Za każdy skrawek tej ziemi,
bo bardzo cię, Polsko, kochali,
za wolność i niepodległość
zdrowie i życie oddali.
Ile łez, krwi i potu,
tego nikt w świecie nie zliczy.
Mogił poległych rodaków
nie spiszą historycy.
Ojcze, Stwórco i Królu,
ojczyznę polecam Tobie,
błagając wszystkich Polaków,
nie tańczcie na przodków grobie.
Hołd tobie Polsko oddaje,
nie w walce nie głośnym krzykiem,
miłość ojczyźnie wyznaje tym prostym
skromnym wierszykiem..
Poranna kąpiel
Rozpłakało się niebo od rana,
świat jest mokry, mglisty i ponury.
Lecą wielkie kryształowe krople,
jakby w niebie były same dziury.
Biała brzoza co rośnie w ogródku
w strugach wody caluśka skąpana.
O miłości pieśń radosną nuci,
bo jest taka w deszczu zakochana.
Ciepły wietrzyk jak dobry muzykant,
drobnym listkom brzozowym przygrywa.
One tańczą tango i walczyka,
bo dziś brzoza jest taka szczęśliwa.
Przemoknięte od deszczu gałązki,
chciałby ukryć żarnowiec zielony.
Krzywo patrzy na tańczącą brzozę,
jest rozdarty, zły i zrozpaczony.
A słonecznik opuścił swą głowę,
cichuteńko pod nosem się śmieje,
Z żarnowca co znów się obraził,
na deszcz, który z nieba się leje.
Krople deszczu błyszczą niczym perły,
rozsypane na płatki różane,
Zachwycając się wonią i urodą
w letnim deszczu od rana kąpane.
Gdy już ciemne rozejdą się chmury,
to słoneczka promienie złociste
znów ogrzeją ogrody i sady,
takie świeże, pachnące i czyste.
Bułane koniki
Bułane koniki pod lasem zarżały
Pewnie chcą powiedzieć co tutaj widziały.
Ale nie powiedzą, bo to tajemnica,
Co działo się nocą przy blasku księżyca.
On ją pocałował ona nie wzbraniała,
Od dawna na jego kochanie czekała.
Tulił ją do serca, słowik słodko śpiewał
A dumnym konikom wiatr grzywy rozwiewał.
Słowik śpiewał piosnkę o wielkie miłości,
która nie zna kłamstwa, zdrady ni zazdrości.
Gdy szepnął jej "kocham" umilkły słowiki,
Zamarły w bezruchu bułane koniki.
Miłość dwojga ludzi jest cudem i czarem,
Księżycowa nocka drogocennym darem.
Symbolem wolności pędzące koniki,
Świadkami miłości księżyc i słowiki.
Rozmowa z morzem
Patrzę na morze błękitne, spienione, szumiące fale,
Skarżąc się, że wciąż Cię kocham, choć Ty nie kochasz
mnie wcale.
A morze szumi spokojnie, jak gdyby nic się nie stało.
Zapewne chce mi powiedzieć, że dawno już o tym
wiedziało.
Ja jednak morza nie słucham, bo moje myśli szalone,
Wolą fałszywą nadzieję i biegną wciąż w Twoją stronę.
Bo cóż wiedzą o miłości, te fale zimne i słone,
Czy wiedzą, jak cierpi serce, wzgardzone i odrzucone.
Tak bardzo pragnę zapomnieć, twe oczy, twój uśmiech
na twarzy,
Lecz serce mi nie pozwala, wciąż myśli, tęskni i marzy.
Być może kiedyś po latach, gdy będzie Ci smutno ogromnie,
W pamięci przywołasz przyjaciół i wówczas pomyślisz o mnie.
Pomyślisz może przez chwilę, swe lata minione
wspomnisz.
Jak zawsze pośmiejesz się ze mnie a potem znowu
zapomnisz.
Świat niedoskonały
Gdyby każdy nowy dzionek, był słoneczny i radosny
A w powietrzu się unosił, zapach bzu jak każdej wiosny.
Wokół nas byliby ludzie, uśmiechnięci i życzliwi,
Żyłoby się nam, jak w bajce, wszyscy zdrowi i szczęśliwi.
Jednak media już od rana, donoszą nam przykre wieści.
Ile zła wciąż robią ludzie, w mojej głowie się nie mieści.
Stwórca dał nam jedno życie i nakazał przeżyć godnie.
Niekoniecznie w dobrobycie, nie w luksusach i wygodnie.
Więc nie pytaj co wziąć możesz, co ci ktoś może darować.
Lepiej pomyśl co ty możesz, dzisiaj światu ofiarować.
Przez złych ludzi, świat oszalał, planety też zwariowały.
Pędzi w niewłaściwą stronę, stał się ciasny i za mały.
A nasz Stwórca patrzy z góry, nic nie robi nic nie zmienia.
Stworzył nas niedoskonałych, więc ma wyrzuty sumienia.
Szkoda czekania
Znałam chłopcu wielu, kochałam jednego
I święcie wierzyłam, że wyjdę za niego.
Czekałam codziennie kiedy mnie przytuli,
A potem zabierze od mojej matuli.
Powiedział mi przecież, że mnie kocha szczerze
I że od matuli na pewno zabierze.
Więc mu uwierzyłam i wiernie czekałam,
W końcu starą panną po latach zostałam.
Na co ja wciąż czekam teraz myślę sobie,
Nim on się namyśli to ja legnę w grobie.
Od jutra już zacznę wszystkich chłopców kochać,
Zamiast ciągle czekać i w poduszkę szlochać.
Będę śpiewać, tańczyć po zabawach chodzić,
Wszystkich przystojniaków swym wdziękiem uwodzić.
Z chłopcem drogie panie nie ma co się bawić.
Jak leń do kochania, to w diabły zostawić.
Odwiedziny
Czarną, żelazną bramę, mijam w milczeniu i smutku.
Widzę kwiaty kwitnące, tak jakbym była w ogródku.
Wśród kwiatów kamienne tablice z twardego, zimnego marmuru.
Na nich złocone napisy z wyrazem nadziei i bólu.
Nadziei na zmartwychwstanie, bólu bo ktoś nas zostawił.
I swoim pójściem w zaświaty, cierpienie i rozpacz nam sprawił.
Migocą płomienie zniczy a wokół mnie drży powietrze.
Zapewne to dusze zmarłych, tańcują sobie na wietrze.
Wciąż idę wąską aleją, nie znając strachu ni chłodu,
Choć czuję przy sobie obecność, mieszkańców tego ogrodu.
Ogromny spokój w mym sercu, wiem że się martwić nie muszę.
Bóg przecież przyjmie do siebie, wszystkie zbłąkane dusze.
Chrystus powróci, na ziemię by zmarłych obudzić i wskrzesić.
By mogli wraz z aniołami, wiecznym życiem się cieszyć.
Mijam groby znajomych, wiem co to przemijanie.
Wiem, że na ziemskim padole, na zawsze nikt nie zostanie.
Odwiedzam swoich bliskich, bo teraz tutaj mieszkają.
Nieczęsto tu u nich bywam, choć wiem, że zawsze czekają.
Muszę już zmarłych pożegnać, przede mną daleka droga.
Czy kiedyś ich jeszcze odwiedzę, to będzie zależeć od Boga.
Noc
Słońce ku zachodowi
zmierza po nieba błękicie.
Idzie za morza i góry,
powróci jutro o świcie.
Jeszcze nam na dobranoc
ozdobi niebo purpurą,
aż zniknie na horyzoncie
za granatową chmurą.
Noc czarnym tiulowym szalem
otuli ziemię calutką
i nic człowieku nie zmienisz,
bo jesteś istotą malutką.
Odłóż więc obowiązki,
pozostaw smutki, kłopoty,
popatrz na niebo gwiaździste
i na księżyca sierp złoty.
Kto bardzo się boi ciemności,
do Boga o pomoc zawoła,
by w mroku nie błądził,
Pan ześle mu swego anioła.
Anioł twą głowę zmęczoną
położy na swoje kolana,
opieką i troską otoczy, więc śpij
spokojnie do rana.
Spacer wśród łąk zielonych,
wśród drzew kwitnącej wiśni,
z kimś kogo w sercu nosisz
niech ci się dzisiaj przyśni.
Zabawa
Dzisiaj na wsi zabawa, już się stroją panienki.
Będą stukać obcasy, będą fruwać sukienki.
W kolorowe balony, wystrojona już sala,
Nie ma tu żadnej tandety, jest elegancja i gala.
Graj kapelo do rana, niech ludziska się bawią
I na czas tej zabawy, troski na bok odstawią.
Roztańczeni chłopacy, rozbawione dziewczęta,
Każdy z nich tę zabawę, niech na zawsze pamięta.
Serca pełne nadziei, myśli trochę szalone.
Amor w duszy przygrywa, czoła potem zroszone.
Roześmianym dziewczętom, włos tu z głowy nie spadnie,
Chyba, że jakiś chłopiec w tańcu całusa skradnie.
Rankiem gdy kur zapieje, gwiazdy na niebie zgasną,
Szczęściem swym upojeni, niech spokojnym snem zasną.
Być może
Być może jeszcze kiedyś
Napiszę Ci wierszyk radosny.
Kolorowy jak tęcza
I wonny, jak kwiat wiosny.
Ale teraz w mym sercu
Ogromny smutek gości
I tak trudno wykrzesać
Nawet iskierkę radości.
Barwne, jesienne liście
Wirują w powietrzu z wigorem.
Na niebie klucz żurawi
Żegna nas smutnym klangorem.
Wiosną gdy słońce zaświeci
Powrócą do nas żurawie.
Będą budować swe gniazda
W trzcinie co rośnie przy stawie.
Ty jednak nie powrócisz,
Choć słonko będzie świeciło,
Bo przecież powrócić nie może
Coś czego nigdy nie było.
Piję kolejną kawę,
Za chwilę zjem drugie śniadanie.
Wiem dobrze, że to nieprawda.
To tylko jest Twoje zdanie.
Dumne konie
Konie w cyrku, czy konie w galopie,
Pędzące lasem, łąką czy polem,
Poprzez pszenicę, len czy konopie,
Zawsze wolności pięknym symbolem.
W cyrku zagrały głośne fanfary.
Już na arenie konie wystrojone.
W świetle lamp błyszczą uzdy i kantary,
Tańczą, wciąż dumne, chociaż zniewolone.
Tam gdzie w burzanach wiatr cicho śpiewa,
Wolne i piękne, przez wielki step dziki,
Wiatr im ogony i grzywy rozwiewa,
Wprost ku wolności pędzą koniki.
Nocą nad nimi lśni niebo gwiaździste,
Grają świerszcze i słowików głosy,
A rankiem stepy, bezkresne i mgliste
Pod kopytami krople srebrnej rosy.
Nieokiełznany symbol wolności,
Bo wolność nie zna granic ani końca,
Symbol tęsknoty, żalu i miłości,
W złotej koronie z wiatru, mgły i słońca.
Życie
Życie jest bożym darem,
Muzyką, poezją i czarem.
Czasami także udręką,
cierpieniem, tęsknotą i męką.
Życie jest cennym klejnotem,
perłą, diamentem i złotem.
Los perły na łzy Ci zamienia
a diament w fałszywe marzenia.
Życie, to podróż w nieznane,
kręte ścieżki ostrym cierniem usłane.
Czasem spacer po sadzie kwitnącym,
z sercem czystym miłością płonącym.
Raz jest wierszem, a potem znów prozą,
Raz sielanką potem znowu grozą.
Radość krótka, jak żywot motyli,
wzruszy serce by umrzeć po chwili.
Raz jest koszem wina i słodyczy,
potem czarą pełniutką goryczy.
Czasem spełnia najskrytsze marzenia,
nagle w koszmar wszystko zamienia.
Czas upływa, zegar tyka miarowo
Idź przez życie z podniesioną głową.
Wiedząc dobrze, że życie niestety,
ma też wady, a nie tylko zalety.
Miłość
Pragniesz być ciągle blisko,
za uśmiech chcesz oddać wszystko,
Gdy z tęsknoty w poduszkę szlochasz,
to wiesz, że to miłość, że kochasz.
W życiu miłość najbardziej się liczy,
chociaż często jest czarą goryczy.
W sercu rozpacz, zamiast radości,
kiedy kochasz bez wzajemności.
Jednak miłość jest życia finezją,
pieśnią, muzyką, poezją,
pięknym anielskim śpiewem,
kwitnącym różanym krzewem.
Miłość to tchnienie wiosny,
to ton melodii radosny,
woń pięknych kwiatów i drzew
i ptaków poranny śpiew.
Barwną tęczą i nieba błękitem,
szumiącą pszenicą i żytem.
Słońca zachodem i wschodem
i lipą pachnącą miodem.
Jak letnia słoneczna niedziela,
ból ukoi, smutek rozwesela,
gdy przekwitnie jak majowe bzy,
pozostawia tęsknotę i łzy.
Gdy serce twe pełne miłości,
marzeń, nadziei, radości,
ktoś rani to z żalu ci pęka,
zostaje w nim ból i udręka..
Kiedy miłość w twym sercu zaśnie,
nadzieja w duszy zagaśnie,
we mgle rozpłyną się marzenia,
to zwątpisz w sens swego istnienia.
Wódeczka
Oj wódko, wódeczko tyś milsza niż kochanek.
Znów mnie dzisiaj kusisz przez calutki ranek.
Oprzeć się nie mogę, chwytam cię za szyję,
Do ust cię przytulam, teraz wiem, że żyję.
Po malutkim łyczku, zniknęła już kwarta.
Wiecie dlaczego piję? Bom taka rozdarta.
Mąż mnie wygnał z domu, nie chce już kochanek,
Spytam czy mnie zechce mój kolega Janek.
Co to? Wstać nie mogę, mimo szczerych chęci.
Kopernik miał rację, że ziemia się kręci..
Kręci się zaraza co rusz w inną stronę.
Boję się, że śniadanie może być zwrócone.
Wstaję pomalutku, dobrze, że jest ściana.
Lepiej niech nikt nie wie, że jestem pijana.
Stoję tak przy ścianie, spoglądam na ganek,
Ojej kogo widzę? Mój kolega Janek.
Spytam, czy zabierze mnie do swej chałupy.
Będę mu z wdzięczności gotowała zupy.
Złoto
Mówią, że głupi ma szczęście.
Głupią bym zostać nie chciała,
lecz pragnę bym chociaż troszeczkę
szczęścia w swym życiu miała.
Moja znajoma, ta ruda,
rozumu nie ma za wiele
a stroi się w jedwab i złoto
w święta i w każdą niedzielę.
Skąd masz te wszystkie cudeńka?
Tak grzecznie się ją zapytałam
a ona, że jestem wścibska,
że pewnie obmówić ją chciałam.
Popatrzcie i sami przyznajcie,
mam takie jędrne cycuszki,
jak pięknie by na nich lśniły
ze złota szczerego łańcuszki.
Ale mój mąż to sknera,
pieniążki w skarpecie dusi.
Proszę go, daj chociaż stówkę,
on na to „idź do swojej mamusi”.
Więc poszłam i poprosiłam
a matka mi rzekła „Sieroto!”
są w życiu rzeczy ważniejsze,
niż świecidełka i złoto.
Czy wiecie co własna matka
z ironią powiedziała potem?
„Bądź wierna mężusiowi,
być może obsypie cię złotem.”
Wracam do domu i patrzę,
lecz nigdzie nie widzę złota.
Tylko mąż nadąsany
i wkoło cholerna robota.
Rozglądam się dookoła,
złota nie było i nie ma.
To co mamuśka mówiła,
to przecież zwyczajna ściema.
Mąż bardzo dumny z siebie,
wcale nie czuje się winny.
Czy upragnione złoto,
powinien kupić ktoś inny?
Pewnie najlepiej by było,
bym wzięła się za robotę.
Wówczas po kilku miesiącach
sama obsypię się złotem.
Gorąca prośba
Tylko mnie nie zostawiaj,
wiesz dobrze, że tego nie zniosę,
Pozostaw mnie w swoim sercu,
bardzo gorąco Cię proszę.
Pozostaw mnie w swoim sercu
chociaż w najmniejszym kąciku.
Będę Cię sławić i wielbić
w każdym swoim wierszyku.
Jeśli wyrzucisz mnie z serca,
zwiędnę jak kwiatek bez wody.
Pozbawiona nadziei, radości,
Uśmiechu, urody.
I stanę się bryłą lodu,
zimna, zła i okrutna.
Ze łzami na policzkach,
zgorzkniała i bardzo smutna.
Więc daj mi serca swojego,
chociaż skraweczek nieduży.
A będę pijana ze szczęścia,
rozkwitnę jak kwiat wonnej róży.
Gdybym jak anioł w niebiosach,
przepięknie śpiewać umiała.
Zimą, wiosną i latem
do snu bym Ci miły śpiewała..
Dolina
Purpurowe, pachnące róże,
co stoją w moim wazonie,
zawiozę i złoże pod pomnik,
ten w bydgoskim Fordonie.
Tam za miastem jest wzgórze,
na świecie jest takich tysiące,
zbocza porośnięte trawą,
jak na zielonej łące.
Na szczycie pomnik wysmukły,
na nim tablice kamienne,
na jednych widnieją nazwiska
a inne są bezimienne.
W około krzewy kwitnące,
na gałązce ptaszek się wierci,
są tu stacje Drogi Krzyżowej,
to Bydgoska Dolina Śmierci.
Troszkę niżej w dolinie,
w trzydziestym dziewiątym roku,
mordowano Polaków w dzień biały,
nie czekając nawet do zmroku.
Hitlerowcy oprawcy i kaci,
niosąc grozę na bandyckiej twarzy,
stworzyli piekło na ziemi,
więc nie wiem jak nazywać zbrodniarzy.
Ilekroć tutaj przychodzę,
pod powieką łza się kręci,
zginęli od strzału w tył głowy,
kwiat polskiej inteligencji.
Chociażby nawet codziennie,
kwiaty przyniosła im świeże,
Oni pozostaną martwi,
biało - czerwoni rycerze.
Za wolność i za ojczyznę,
zniewoleni i nadzy konali,
a idąc do nieba, ze sobą
w swym sercu Polskę zabrali.
Biały orzeł w złotej koronie,
chorągiew biało-czerwona,
to moja ojczyzna kochana,
krwią swych obrońców zbroczona.
Więc proszę Was bracia Polacy,
w imieniu tych co zginęli,
byśmy się wszyscy wzajemnie,
choć troszkę szanować zechcieli.
Jak horyzont
Tajemniczy, daleki i obcy,
Niczym horyzont nieosiągalny,
Nawet wtedy, gdy jesteś tuż obok,
Prawdziwy i taki realny.
Jak horyzont wciąż bardzo daleko,
Bo ledwie dosięga go wzrok,
I ciągle przede mną ucieka,
Gdy robię kolejny krok.
Ja uparcie do niego zmierzam,
A on wciąż dalej i dalej.
Kłębiące się myśli w mej głowie,
Krzyczą, stój, poczekaj, nie szalej.
Spoglądam przed siebie i widzę,
Jak niebo ziemię całuje,
Gdybyś był niebem, ja ziemią,
Lecz tak nie jest, więc bardzo żałuję.
Gdybym pędziła przed siebie,
Milionem mechanicznych koni,
Horyzont wciąż będzie daleko,
I nikt go nie dogoni.
Ja myślami Cię będę gonić,
Dla Ciebie, kupię nową sukienkę,
Być może kiedyś zaczekasz,
Wyciągniesz dłoń i podasz mi rękę.
Spotkanie
Anioł w bieli, a diabeł w czerni,
Spotkali się w pewnej cukierni.
Obaj, bardzo grzeczni i mili,
Zjedli ciastko i kawę wypili.
Diabeł forsą mocno nadziany,
Powiedział głośno – aniołku kochany,
Pewien sekret zdradzić ci muszę,
Mam apetyt na twoją duszę.
Nie podnosząc złotowłosej głowy,
Szepnął anioł – zjadłbym tort czekoladowy.
A po chwili białych skrzydeł trzepotem,
Sypnął sześciokaratowym złotem.
Niech to diabli! Krzyknął diabeł stary,
Nie takie były moje zamiary.
Na twoją duszę, ciągle mam chęci,
Głośno krzycząc, ogonem wciąż kręci.
Mój diabełku, ja z wielką ochotą,
oddam ci rozsypane tu złoto,
Ale za to przysiąc mi musisz,
Że już nigdy, żadnej duszy nie skusisz.
Diabeł ze zdziwienia oniemiały,
Z wielkiej złości rogi mu zbielały,
Jednak bardzo pazerny na złoto,
Powiedział, kłamiąc – przysięgam z ochotą.
Matko weź mnie w porękę
Przed Tobą na kolana klękam.
Do Ciebie składam swe ręce.
Przy Tobie złego się nie lękam,
Piękna Pani w niebieskiej sukience.
O Maryjo, Matko Chrystusowa,
Ciebie wołam, gdy mi ciężko i źle.
Tyś największa świata Królowa,
Więc do Ciebie prośby swoje śle.
Tyś cierpliwa i pełnej mądrości,
Ty mi powiesz; Co robić?, Jak żyć?
Ty masz serce pełniutkie miłości,
Pomóż proszę, za rękę mnie chwyć.
Twoja dobroć dobrze mi znana.
Przed Tobą, chylę czoło w podzięce.
Niezmierzona masz łaski u Pana,
Boś mu syna porodziła w stajence.
Tyś jest Matką Boga Najwyższego,
Razem z synem pod krzyżem cierpiąca,
Nie odrzucaj wołania mojego,
Moja prośba jest bardzo gorąca.
Ciągle idę wyboistą drogą,
Wiem zbyt dobrze co łzy i co płacz.
Mocno wierzę, że me prośby pomogą,
Swego syna o me zdrowie prosić racz..
Matko Zbawiciela Naszego,
Przed Jego gniewem mniej w swej poręce.
Módl się za mnie chroń mnie od złego.
Ulżyj w bólu, cierpieniu i męce.
Poezja
Poezja jak błyskawica,
Trwoży, szokuje, zachwyca.
Swym pięknem przerazi i wzruszy.
Jest miodem i lekiem dla duszy.
Kto dobroć ma w sercu ją zna,
Nie znają jej twórcy zła.
Poezja, jak gwiazda przyświeca.
W sercu radość i nadzieję wznieca.
Gdy jesteśmy zrozpaczeni i smutni,
Gra tak rzewnie jak anioł na lutni.
Z tęsknoty i żalu cicho kwili.
Kiedy flirt z miłością pomyli.
Poezja, gorycz w sercu osłodzi,
Otrze łzy, ból i rozpacz złagodzi.
A gdy przykre nadejdzie wspomnienie,
Tak jak wino da zapomnienie.
Niczym anioł dotykiem swej ręki,
Albo nutki radosnej piosenki.
Poezja, to wierzby płaczące,
Białą mgłą otulone na łące.
Złoty piasek, krzyk mew i szum morza,
Klucze ptaków szybujące w przestworza.
Biały obłok na błękitnym niebie
I me serce bijące dla Ciebie.
Jak żyć
Żyć – to radość wokoło rozsiewać.
Dobroć i nadzieję w ludzkie serca wlewać.
Pana Boga wielbić, uczciwie pracować,
Ojczyznę swą kochać i Ziemię szanować,
Aby się kręciła dookoła słońca
Od początku świata, aż do jego końca.
A ludzie szlachetni swą pracą uczciwą,
Czynili ją piękną, wolną i szczęśliwą.
Kolorowa wiosna powróci co roku,
W górze złoty księżyc zaświeci o zmroku,
Nasze czoła serca pełniutkie miłości,
Staną się świątynią szczęścia i radości.
W ogrodach zakwitną forsycje i róże,
Ominą nas wichry, powodzie i burze.
Ton radosnej pieśni rozniesie się wszędzie,
Po błękitnej wodzie popłyną łabędzie.
Tych co gorzko płaczą i słone łzy ronią,
Ręce Matki Bożej od cierpień osłonią.
Życzliwość osuszy łzy z oczu płynące,
Jak słońce co rosę osusza na łące.
Głośny śmiech radosnych, rozbawionych dzieci
W cztery strony świata daleko poleci.
Ryb pełne jeziora, sady co wiosną kwitną,
Taką zostawmy wnukom naszą planetę błękitną.
Ludzkie losy
Biegną ludzkie losy przez szeroki świat,
Księżyc im przyświeca, gra na skrzypkach wiatr,
Złote gwiazdy z niebios pozdrowienia ślą,
Licząc słone łezki, co na rzęsach drżą.
Mróz, słota czy słońce, wciąż przed siebie gonią.
Czasem się uśmiechną, czasem łzę uronią.
Szukają krainy wszelkiej szczęśliwości,
W której mieszka miłość i dużo radości.
Słoneczko codziennie, zachodzi i wschodzi.
Soczyste owoce czarna ziemia rodzi.
Nocny śpiew słowików niesie ukojenie,
A czerwone wino smutku zapomnienie.
Kolorowa tęcza bliskie szczęście wróży,
Które już po chwili kąpie się w kałuży.
Gęste czarne błoto i deszczu kryształy,
W pogoni za szczęściem mocno się zmieszały.
A szczęście przez łąki powolutku szło,
Słuchało jak rzewnie śpiewa trawy źdźbło.
Poczekaj chwileczkę nie biegnij przed siebie,
Bo pewnie to szczęście szuka właśnie ciebie.
Moja gwiazda
Tam na górze błyszczą gwiazdy,
srebrzą się i złocą.
Jest wśród nich moja maleńka
co mi świeci nocą.
Hej, gwiazdeczko moja miła
błagam cię kochana,
świeć mi proszę coraz jaśniej
do białego rana.
Rankiem wstanie złote słonko
będzie mi świeciło,
aby na tym smutnym świecie
radośniej się żyło.
Gdybyś mi gwiazdeczko moja
jaśniej zaświeciła,
może by się w moim miejscu
nadzieja zrodziła.
Hej, gwiazdeczko moja miła
czemuś mnie zdradziła,
czemuś takim bladym światłem
tak często świeciła.
Proszę o promyczek jasny
w moje smutne życie,
przecież świecisz tylko nocą
a gaśniesz o świcie.
Gaśnie moja mała gwiazda,
choć inne migocą,
jest mi smutno, źle i mglisto
rankiem, dniem i nocą.
Słowa
W piękny warkocz splecione słowa,
to psalm, epitafium, liryka.
Piękniejszą od rymów poezji,
może być tylko muzyka.
Słowa jak płatki róży,
ułożone misternie z finezją,
na dźwięk których zadrży twe serce,
są hymnem, sonetem, poezją.
Nie mają koloru ni kształtu,
smaku ni aromatu.
Słowa nie weźmiesz do ręki,
jak pąki wonnego kwiatu.
Płyną jak nutki piosenki
do serca umysłu i duszy.
Gorzkie zaboli i zrani,
życzliwe pocieszy i wzruszy.
Słowa mogą nieść uśmiech,
radość, otuchę, nadzieję.
Na dźwięk czułych słów matki,
dziecina radośnie się śmieje.
I wznosi się ku niej swe ufne,
małe niewinne oczęta,
tryska radością buźka,
wesoła i uśmiechnięta.
Słowa ciepłe i czułe,
jak balsam życie osłodzi.
Wskrzesi nadzieję w sercu,
smutek i rozpacz złagodzi.
Uśpioną radość rozbudzi,
utuli i ogrzeje.
I w jednej chwili sprawi,
że świat się do ciebie zaśmieje.
Przykre choć ostrza nie mają,
ranią boleśnie, głęboko.
Serce z rozpaczy pęka,
słone łzy zalewają oko.
Jak ostry sztylet bliznę
na zawsze w sercu zostawi.
Przyniesie noce bezsenne
i przykrość ogromną sprawi.
Czasami przynosi radość,
lecz czasem jak grom lub żmija,
co w jednej chwili znienacka,
rani albo zabija.
Dosyć na świecie przemocy,
łez, rozpaczy i złego,
więc nie mów już nigdy więcej
nikomu słowa przykrego.
List znad morza
Wczoraj morze było takie spokojne,
Delikatnie pieściło plaży brzeg.
Pewnie byłyby chwile upojne.
Gdybyś ze mną brzegiem morza szedł.
Już mewy krzyk zagłuszył mą tęsknotę,
A morza szum ukoił serce me.
Przytulić się do Ciebie mam ochotę.
Lecz nie ma Cię i jest mi bardzo źle.
Dzisiaj morze było wzburzone,
Słony wiatr osusza moje łzy.
Czyżby było na mnie obrażone,
Że w mym sercu ważniejszy jesteś Ty.
Śpiew morskich fal znów zdobył serce moje
I cieszę się że jestem teraz tu.
Tu jest mój dom, rodzinne strony moje,
Wspomnienia z mego młodzieńczego snu.
Kiedy będę się z morzem żegnała,
Z moich oczu popłyną pewnie łzy.
Bardzo chętnie bym tutaj została
Lecz się łudzę, że na mnie czekasz Ty.
Znad morza wiatr, wciąż śpiewa o Neptunie,
Wiem, że w marzeniach powracać będę tu.
Me serce w snach, gra na miłości strunie.
Co będzie, jak przebudzę się ze snu.